Artykuł dr Stevena Schoena ukazał się w kwartalniku GIK Gestalt-Instituts Köln, w 2008 roku. Steven był znakomitym psychoterapeutą z Kalifornii w Stanach Zjednoczonych. Odwiedzał Instytut rokrocznie, przez wiele lat. Prowadził warsztaty dla psychoterapeutów. Zmarł w 2018 roku.
Czym jest lecząca więź?
W swoim artykule dzielę się kilkoma przemyśleniami na temat tego, czym jest lecząca więź. Pierwsze pytanie, jakie każdy zadaje przy leczeniu wszelkich dolegliwości, to pytanie „czy to pomoże”; przeważnie pomysł na źródło leczenia jest bardzo konkretny – dorosły łyka tabletkę na ból głowy, dziecko chce pocałunku w zadrapanie; klient psychoterapii przychodząc podobnie zadaje sobie pytanie: „Co on/ona zrobi lub co mi doradzi żebym zrobił?”
Czy Joseph Wheelwright miał rację?
Działanie samo w sobie jest częścią leczenia; jest bardziej podstawowy element, nie tak konkretny jak tabletka albo pocałunek. Nazwę go od razu, przytaczając słowa, które usłyszałem pół wieku temu od Josepha Wheelwrighta, analityka jungowskiego, który przechodził analizę u samego Junga. „Lecząca w terapii jest relacja z terapeutą” powiedział z ciepłym uśmiechem; zaskoczył mnie, nie mówił o jakimś mięchu psychologicznym i konkrecie, tylko o relacji, pewnym polu porozumienia, które da się czuć i którego nie da się zmierzyć; które może być poznane, lecz nie do końca nazwane; i którego stworzenie wymaga czasu. Skojarzyło mi się z fizycznym procesem zdrowienia, gdzie wszelkie procesy odbudowy tkanek etc. etc. etc. wymagają czasu; także w psychoterapii cały system czynników świadomych i nieświadomych stoi za leczeniem. Ale jest podstawowa różnica; w psychoterapii klient musi chcieć leczenia, a jego chęć musi być w całej rozciągłości dostrzeżona przez terapeutę.
Chęć do leczenia
Jakie są składniki tej wspólnej chęci leczenia? Pomyślałem, że zapytam klientów, którzy skorzystali z kilkuletniej współpracy, więc coś chyba robiłem dobrze. Na moje pytanie, co dla ciebie jest leczące jeden chronicznie samokrytyczny mężczyzna odpowiedział „pełna akceptacja z twojej strony”; inny depresyjny „im bliżej nam do siebie, tym lepiej mi z moimi ciemnymi uczuciami, pamiętasz lepiej niż ja o mojej jasnej stronie”; i tak dalej, w sensie różni klienci mówili różnie. Te odpowiedzi nie odnoszą się do problemu klienta per se, natomiast wszystkie mówią o czymś co wspólnie dzielimy, otwartości, jak podchodzę do nich jako do osób i jak w rezultacie przy każdym konkretnym problemie mogą oni zajmować się sobą; i wszystkie opisują coś z gruntu niewyrażalnego.
Relacja poza słowami
Zastanawiałem się czy mam jakieś dowody na istnienie leczącej relacji/więzi, która ukazuje się poza słowami? Przypomniała mi się nagle scena z moim sześcioletnim wnukiem. Z przyczyn genetycznych ma wadę wymowy, pracuje nad mówieniem ze specjalistą; zawsze był wobec mnie wycofany i odwracał się gdy przychodziłem; ostatniej jesieni coś się zmieniło; usiadł na tyle blisko że mogłem go pogilgać; spojrzał na mnie z uśmiechem, odsunął się, wykorzystałem okazję żeby podczołgać się i pogilgać go znów, zachichotał i uciekł, zacząłem go gonić, śmiał się głośno; wracał pozwalał pogilgać się znów i znów uciekał itd.; zabawa trwała około 15 minut; od tego dnia zawsze jak go spotykam pozwala się przytulać i mówi do mnie w swój połamany sposób; z dużym ciepłem. Opowiadam o jednym wydarzeniu leczącym dla nas i pokazującym nową otwartość u niego; iskra, jak siarka z zapałki, potem głębia kontaktu. Ale kto może powiedzieć, ile przedtem czasu upłynęło między nami zanim był gotów dopuścić mnie do siebie? Ten obraz chęci by być ściganym – poznanym, odkrytym – i spełnienie jej to dla mnie wzruszający obraz leczącej relacji. Zdaje się, że taka relacja jest ważna nawet dla kogoś czyje życie jest puste, jak mówi przysłowie „mężczyzna, który nie wierzy w nic, wciąż potrzebuje kobiety, która będzie wierzyć w niego”. W bolesnej rzeczywistości, kiedy relacja zawodzi lub rozczarowuje, moc straty czasem przybiera zgubną formę autodestrukcji; samobójstwo zawsze mnie zastanawiało; to co wspólne – to zerwanie jakiejś więzi i brak innej do zbalansowania straty.
Wspólna droga terapeuty i klienta
Relacja lecząca w psychoterapii; jest w niej obecność, ciepło, spontaniczność, które terapeuta może zaproponować naprzeciw ograniczeniom odczuwanym przez klienta; pełnia dawania i brania pomiędzy dwojgiem, które Buber nazywa Ja – Ty. Między terapeutą i klientem te jakości pozwalają opisać psychoterapię jako rodzaj interpersonalnej medytacji.Jednak w terapii chodzi o dobro klienta, nie obu osób. Problemy klienta, jego sposób zatrzymywania, etc. zakłócają pełnię więzi. Jego nastawienie lub słowa mówią „boję się swojej złości” lub „jestem pomieszany, myśli kotłują się w mojej głowie” lub „nie pytaj co czuję, nie umiem powiedzieć”, dotyka ograniczeń własnej samoakceptacji; terapeuta zainteresowany klientem, z jego umiejętnościami (ważne, lecz mniej niż jego obecność), spokojem, wytrwałością, zostaje z klientem. Terapeuta podąża za klientem aż do jego miejsca granicznego, pozostaje tam z nim, a potem prowadzi go dalej jego własną drogą. Mówi: „czuję w tobie głębię, której ty nie pozwalasz sobie odczuwać; twoje oceny na własny temat ograniczają cię, twoja gonitwa myśli, twój strach przed odczuciem bólu, zranienia, gniewu, żałoby, pustki, pomieszania, twój strach przed zaangażowaniem się w coś na czym ci zależy. Możesz pozwolić ciału i umysłowi się rozluźnić, uzyskają nową wolność. Szeroka otwartość na siebie jest dla ciebie możliwa.” Z taką zachętą klient zaczyna czuć swobodnie co może dać innym i co chce otrzymać.
Leczenie, dialog i jaskinowcy
W istocie leczenie w psychoterapii jest rozwijaniem duchowej pojemności klienta w głębi jego samoakceptacji i empatycznej uważności na innych. Możemy nazwać taką postawę do siebie i innych znanym słowem: miłość. Lubię w terapii Gestalt nacisk na to „co oczywiste”. W terapii oczywistą rzeczywistością jest relacja z terapeutą, sposób w jaki funkcjonuje on modelując samoakceptację i współczujące akceptowanie klienta. Gestalt nie przykłada nadmiernej miary do technik usprawniających uważność na siebie z innych szkół: poznawczo-behawioralnej, psychodynamicznej, hipnoterapii naśladującej Miltona Ericksona, transpersonalnej… Co kilka lat powstają nowe terapie, jak grzyby. Lubię słowo jakim Erhart Doubrawa opisuje terapię Gestalt: „dialog”, skupia się bowiem na relacji, a leczenie odbywa się przecież w dialogu, w słowach, gestach, postawach. Lub bardziej precyzyjnie: leczenie jest tym co dialog budzi w kliencie – zwiększoną samoakceptację. Można się zastanawiać, dlaczego takie pełne relacje nie są normą? Jak świat wokół może być taki chciwy, podzielony. Odpowiedź jest prosa, mamy z żoną taki rysunek, dwóch jaskiniowców z maczugami spaceruje i prowadzi filozoficzną rozmowę. Jeden mówi: „Byłbym pierwszym domagającym się zniesienia prawa dżungli, gdyby tylko ktoś mi pokazał, że to nie działa”. Tak, nasz świat taki jest. Ale czy nie mamy wszyscy nadziei na nie egocentryczny raj na ziemi, gdyby tylko ludzie…
Gestaltowska linia nauczania
Chcę wrócić do modelującej roli terapeuty. Pracujemy na tą rzecz w szkoleniu Gestalt; pełnią w kontakcie, w szkoleniu odwiedzamy ciemne i jasne miejsca w sobie, uczymy się empatycznej akceptacji innych. To linia nauczania, która przechodzi z nauczyciela na ucznia i z ucznia na klienta. Myślę, że to zarówno świadoma i nieświadoma więź wprawia w ruch leczącą samoakceptację klienta. Jak widać, starałem się znaleźć prosty sposób opisania leczenia w psychoterapii. Prostota pomaga uciąć wiele niedorzeczności. Jednocześnie wyjaśnienia często upraszczają sprawy. Chcę zakończyć paradoksalnym stwierdzeniem angielskiego filozofa Whitehead’a: „Poszukuj prostoty i nie ufaj jej.”