Artykuł ukazał się „02 Psychopatologii”, czasopiśmie psychoterapeutycznym Instytutu Terapii Gestalt Kairos. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa GTK Kairos publikujemy całość artykułu.

Przełożył: Juliusz Węgrzyn

Wychodząc od nowych i pogłębionych badań teorii Self oraz „międzycielesności” w psychoterapii Gestalt, przeprowadzonych przez Instytut Terapii Gestalt Kairos, autorka proponuje oryginalne spojrzenie na temat poważnych psychopatologii. W artykule opisano różne sposoby wyrażania cierpienia przez pacjentów z poważnymi zaburzeniami, począwszy od momentów i sposobów w jakich rozwój dziecka został przerwany i zaburzony. Artykuł kładzie szczególny nacisk na znaczenie relacji terapeutycznej w pracy z pacjentami z poważnymi zaburzeniami, która poprzez (re)konstrukcję podstawowych pewników i przerwanych doświadczeń, umożliwia wyrażenie cierpienia psychotycznego. Artykuł kończy się opisem długiego, trudnego procesu terapeutycznego, który zaprezentowany został poprzez emaile i smsy wysyłane przez pacjenta w doświadczeniu psychotycznym.

Tobie, Giovanna,
za uważną, cichą obecność,
gdy pielęgnowałaś tę pasję razem ze mną.
Wierna podjętemu zadaniu,
dedykuję Ci tę część życia, którą dzieliłyśmy…
Wiem, że dotrze ona do Ciebie tam, gdzie jesteś.

Valeria Conte

Terapia Gestalt pacjentów z ciężkimi zaburzeniami

Echa szaleństwa

Nigdy nie zrozumiesz milczenia innych, jeśli nie znasz ich języka.

Stanislaw J. Lec

Szaleństwo nabiera uroku, gdy czytamy je w rymach wiersza, w historii opowiadanej przez powieściopisarza lub w pełnych emocji, pełnych troski słowach terapeutów i praktyków klinicznych, którzy pracują z takimi pacjentami. Nasze dusze są jednak najbardziej poruszone gdy osobiście słuchamy i doświadczamy słów tych pacjentów opowiadających o swoim cierpieniu.

„Szaleństwo” to słowo, którego autorzy i poeci używają, mówiąc o wyobcowanych, zagubionych, kruchych, wrażliwych życiach, a jednak życiach niezwykle bliskich ludzkiej duszy: wyjątkowych, wrażliwych – „innych” – ludziach. W innych kontekstach o szaleństwie mówi się jako o „chorobie umysłu”, co – zgodnie z modelem organizmicznym – nawiązuje do pewnej formy dysfunkcji. W obliczu szaleństwa, w każdym okresie i w każdym kontekście, pojawiają się te same pytania, te same wątpliwości: Jaka jest jego przyczyna? Jakie są lekarstwa? Do kogo należy się udać? Co w gruncie rzeczy oznacza słowo „szaleństwo”, a co więcej, co oznaczają słowa „psychoza” i „schizofrenia”?

Każde z tych słów, gdy staje się diagnozą, wywołuje zamęt i otępienie, rozbrzmiewa niczym nieuniknione zdanie, którego członkowie rodziny, w trakcie terapii i w ścianach gabinetu, z pewnością nigdy nie chcieliby usłyszeć. Słowa, na które czekają pacjenci i ich rodziny, są zupełnie inne: słowa wsparcia w obliczu głębokiego poczucia strachu i otępienia, które nagle ogarniają ich życie.

Jak pisze Borgna, jeśli słowa byłyby kamieniami, to słowo „schizofrenia” byłoby:

„rozżarzonym do czerwoności kamieniem, który pali wszystko, czego dotknie, nawet jeśli nie zostanie rzucony, nawet gdy jest używany ostrożnie. To słowo, które oszałamia, dezorientuje, budzi przerażenie i lęk u tych, do których jest stosowane, a przede wszystkim u tych, którzy się nim posługują”[1].

Jak jednak powinniśmy postrzegać szaleństwo? Jak możemy pozostać w ograniczeniach i niejednoznaczności, jakie niesie ze sobą termin „szaleństwo”, wraz z jego atrakcyjnością i nieuniknionym lękiem jaki budzi?

Zrozumienie i leczenie poważnych zaburzeń na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat bardzo się rozwinęło. Z pewnością nastąpił jakościowy i ilościowy rozwój leczenia psychiatrycznego, zarówno w sensie strukturalnym (zmieniły się miejsca leczenia[2]), jak i metodologicznym. W środowisku terapeutycznym i klinicznym zmodyfikowano metody leczenia i rehabilitacji przewlekłych zaburzeń psychicznych, próbując przeciwdziałać, choć z ogromnym trudem, stygmatyzacji i marginalizacji społecznej osób chorych psychicznie. Moje doświadczenie zawodowe narodziło się właśnie w tych trzydziestu latach (od 1981 roku), a więc w okresie wielkich konfliktów i głębokich zmian między starymi a nowymi sposobami rozumienia leczenia pacjenta psychiatrycznego. W ciągu tych lat pojawiło się wiele różnic i konfliktów w kształceniu i wykonywaniu naszego zawodu. Bardzo różne doświadczenia wzbogaciły mnie jednak osobiście i zawodowo, dostarczając mi ważnych wskazówek teoretycznych i klinicznych do lepszego zrozumienia ciężko zaburzonego pacjenta i pozwalając mi pracować w psychiatrii z zaufaniem i entuzjazmem. Przez te lata nauczyłam się od samych pacjentów, że wiara w możliwość wyzdrowienia i jakościowego powrotu do zdrowia jest fundamentalną przesłanką w walce z domniemaną nieuleczalnością i utrwalaniem się choroby przewlekłej. To zmiana, która musi nastąpić nie tylko w otoczeniu fizycznym, ale – powiedziałabym, przede wszystkim – w nastawieniu psychicznym. Ważne jest, aby postrzegać takich pacjentów przede wszystkim jako osoby i nadać sens i wagę ich cierpieniu, aby poznać ich intymne uczucia, zanim jeszcze zostaną zaetykietowani i zdiagnozowani. „Nowe” spotkanie z szaleństwem jest możliwe, jeśli istnieje bezpośredni kontakt z pacjentem, jeśli można wyrazić słowami jego/jej cierpienie, nie tracąc z oczu wyjątkowości jego/jej historii. Podam przykład: „Ogromny, wysoki mężczyzna idzie, ocierając się o ścianę korytarza w drodze do sali grupy terapeutycznej, nic nie mówi, na nic nie patrzy, ale wydaje się lekki, tak lekki, że mógłby latać, jakby miał małe, niewidzialne stopy”. Jeśli pozostaniemy przy doświadczeniu, które nam przekazuje, i pozostawimy swoją diagnozę (schizofrenię) w tle, nie zdziwimy się, dowiadując się, że Tommaso myśli, że jest balonem przyczepionym do sznurka. Trzyma się blisko ściany, ponieważ boi się, że poleci w niebo, więc gdy się od niej oderwie, będzie mógł to zrobić, ponieważ mniej będzie się tym martwił, gdyż poczuje, że jest otoczony przez ludzkie środowisko, które go obejmuje i podtrzymuje.

Innym ważnym aspektem, którego nauczyłam się w praktyce klinicznej z poważnymi patologiami, jest możliwość owocnego połączenia różnych rodzajów wiedzy w celu osiągnięcia wspólnego celu. Aby uniknąć wspierania fragmentacji i braku integralności, których doświadcza już ciężko chory pacjent, fundamentalne jest promowanie zintegrowanego leczenia, wspierającego nadzór nad pacjentem jako całością. Nadzorowanie takiego pacjenta, wymaga kontekstu i klimatu jedności, grupy współpracującej w leczeniu[3], która działa z pełnym poszanowaniem różnych stylów osobistych i zawodowych, w synergii z jasnym poczuciem kierunku i precyzyjną intencjonalnością. Psychoterapia, farmakologia i rehabilitacja to niezbędne ścieżki leczenia, które mogą przyczynić się do zmiany pacjenta i uleczalności choroby/symptomatologii. Jaki zatem stopień wyzdrowienia jest możliwy dla pacjentów z poważnymi zaburzeniami? Uleczalność objawów/choroby pozwoli pacjentowi powrócić do fundamentalnych etapów swojego życia, na nowo zdefiniować siebie w ograniczeniach egzystencji, odzyskać część tego, co „dała mu natura, a życie mu odebrało”[4]. To kwestia leczenia, która wymaga długiego czasu, a czasami całkowita remisja nie jest w pełni możliwa.

Inne oblicze szaleństwa w postnowoczesności

Żadna jednostka nie jest samowystarczalna; jednostka może istnieć jedynie w polu środowiskowym. Jednostka jest nieuchronnie, w każdym momencie, częścią jakiegoś pola, które obejmuje zarówno ją, jak i jej środowisko.
Charakter relacji między nią a jej środowiskiem determinuje zachowanie człowieka. Z tego nowego punktu widzenia środowisko i organizm znajdują się we wzajemnym związku ze sobą.

F. Perls

W postnowoczesności oblicze szaleństwa uległo zmianie. Coraz częściej czytamy o „szaleńczych” czynach: morderstwach, samobójstwach, aktach przemocy, dokonywanych przez „normalnych” ludzi. „Wydawał się normalną osobą, nieco powściągliwą, byliśmy zaskoczeni, to, co zrobił, jest niepokojące”. Innym razem niepokojące oznaki można odczytać dopiero po zdarzeniu. „Tak, rzeczywiście ostatnio był przygnębiony”, wyjaśnienia a posteriori, które zazwyczaj łagodzą cierpienie będące skutkiem gwałtownego, niezrozumiałego zachowania. Faktem jest, że dziś narasta liczba aktów agresji wobec jednostek. Czasami mają one miejsce w rodzinie, w relacjach intymnych, innym razem są skierowane przeciwko nieznanym osobom, które w jakiś sposób reprezentują oblicze kogoś ważnego. Te formy szaleństwa kierują naszą uwagę w stronę utraty więzi i relacji w okresie postnowoczesności. Eksperci nauk humanistycznych zgadzają się, że relacje międzyludzkie są tekstem, z którego można odczytywać i przepisywać mu znaczenia i aspekty ludzkiego rozwoju, jego ewentualnej straty, ale także możliwości jego zrozumienia i realizowania. Jednym z najpoważniejszych wyzwań, w odniesieniu do współczesnych modeli relacyjnych, jest stawienie czoła inności, która wiąże się nie tylko z szaleństwem, ale także z wiedzą, kulturą i religią. W dobie globalizacji i fragmentaryzacji społecznej stawianie czoła inności jest czymś, co wszyscy musimy zrobić – jest to element, z którym muszą zmierzyć się wszystkie relacje, czy to oparte na równości, czy na dysproporcji. Narzędzia, które dotychczas służyły poprawie relacji w ogóle czyli dialog i zrozumienie już nie wystarczają. Relacje w postnowoczesności stoją przed wyzwaniem znalezienia nowych sposobów słuchania i komunikowania się z drugim człowiekiem, a także nowych ścieżek rozumienia[6], które obejmują to, co jest tak od nas dalekie i tak trudne do zrozumienia, właśnie dlatego, że to, co od nas inne, reprezentuje naszą możliwość rozwoju i zmiany.

W tym kluczu interpretacyjnym stawianie czoła szaleństwu staje się niezastąpionym źródłem poznania tego, co jest pozornie zupełnie inne od nas, inne niż my sami.

Z perspektywy Terapii Gestalt (GT)[7] każdy model epistemologiczny, który dotyczy leczenia, musi zostać odnowiony w celu kreatywnego dostosowania do kontekstu społecznego. Poznanie i zadawanie sobie pytań o znaczenie i kierunek zmian kulturowych jest ważne dla znalezienia nowych sposobów odczytywania rozwoju i wzrostu jednostki oraz odnalezienia w ekspresji zaburzeń nowych kluczy odczytu i nowych znaczeń dla profilaktyki i leczenia.

Ścieżki rozwoju

Aby żyć na świecie, trzeba
mieszkać w domu, zbudować wewnętrzny dom,
który pomaga każdemu z nas znosić otwarte przestrzenie,
i stać się mieszkańcami świata…
jest to jeszcze bardziej istotne w dzieciństwie, które pozbawione tych
doświadczeń,
jest stale narażone na samorozproszenie,
ponieważ jest utrudnione w ponownym wejściu – identyfikacji
z najgłębszym osobistym Ego,
chłodno wyobcowanym od siebie i innych.

Giovanna Giordano

Rozmowa o związku między rozwojem ewolucyjnym a psychopatologią może wydawać się powrotem do interpretacji intrapsychicznych lub deterministycznych, które najnowsze badania nad niemowlętami uznają za przestarzałe. Jednak poważny charakter niektórych patologii odsyła nas do tak przedwczesnych braków w rozwoju dziecka, że jakość samego rozwoju wydaje się być zagrożona. W rzeczywistości, jak wiemy, związek ten nie jest ani określony, ani przewidywalny, ponieważ można go odkryć jedynie poprzez odwrócenie kierunku czyli powrót od zaburzenia w wieku dorosłym do wydarzenia z dzieciństwa[5].

Stąd w relacjach wczesnodziecięcych uczymy się, w jaki sposób nawiązywać kontakt z drugim człowiekiem, a tym samym ze światem. Główne teorie rozwojowe Freuda, Mahlera, Sterna, a w przypadku terapii Gestalt  teoria Salonii[9], w odmienny sposób podkreślają, że rozwój dziecka przebiega etapami, a dojrzewanie ego następuje wraz z przejściem od zdrowej, odżywczej i wspierającej przynależności do późniejszego oddzielenia się i identyfikacji z Self. Ten podstawowy proces dojrzewania jest decydujący dla strukturyzacji Self. Wielu podziela teorię, która uważa środowisko rodzinne za podstawowe miejsce konstytuowania się Self, rozwoju i uczenia się zarówno intymnych, jak i społecznych modalności relacyjnych, które będą należeć do dorosłego jutra. Z badań nad życiem dziecka wiemy, że od samego przyjścia na świat, dziecko otwiera się na świat, zaczynając od tego, czego doświadczyło osobiście od urodzenia. Wraz z mlekiem smakuje akceptację, ciepło, ale czasami także odrzucenie i obojętność. Matka, a według najnowszych badań[10], triada ojciec-matka-dziecko doświadcza intensywnej, znaczącej relacji, która staje się doświadczeniem kształtującym przedosobowe modalności relacyjne Self. Ciało matki karmiącej piersią nie może być w pełni oddane karmieniu dziecka, jeśli nie doświadcza bliskości i wsparcia partnera. W rzeczywistości ciało matki, z różnymi niuansami, będzie przekazywać napięcia i niepokoje ciału dziecka. W ten sposób następuje przejście od diadycznego do triadycznego postrzegania rozwoju, zaburzeń i chorób.

Uczymy się modeli bycia z innym i ze światem z domu relacyjnego, w którym żyliśmy, z doświadczeń relacyjnych, których doświadczało nasze ciało, i z tych, których brakowało[11]. W ten sposób uczymy się żyć w ciele, które doprowadzi nas do bycia obecnym w świecie. Ta „intercielesność” i kontakty relacyjne stanowią indywidualną tożsamość i są podstawą naszych kontaktów uznawanych za oczywiste, tj. tych podstawowych kompetencji (oddychanie, jedzenie, mówienie, poruszanie się), które będą stanowić nasze ontologiczne pewniki . Ten uznawany za oczywisty grunt budowany jest w ramach stabilnych relacji, w których możliwe jest doświadczanie i przyswajanie różnych doświadczeń. Jeśli tego brakuje, zaburzone matki nie przekazują tej pewności, to doświadczenie musi być stale aktualizowane, sprawdzane, tak jakby posiadanie gruntu pod nogami nie było czymś oczywistym. W rzeczywistości ciężko zaburzony pacjent ma niepewne, nieciągłe wrażenie ciągłego znajdowania się na zapadającym się gruncie. Jeśli zbliżymy się do jego ciała, rozpoznamy niepokojące doświadczenie tego braku. Kontrola i sztywność stają się postawami niezbędnymi do ukojenia cierpienia związanego z załamaniem lub rozpadem. Goodman twierdzi, że jeśli w toku dojrzewania te podstawowe pewniki zostaną przedwcześnie przerwane to jednostka nie osiągnie kompetencji kontaktowych niezbędnych do identyfikacji i poczucia własnej integralności. W rzeczywistości, takim pacjentom brakuje ugruntowania, zapewnionego bezpieczeństwa[12], stabilnych, bezpiecznych kontaktów, budujących fundament, z którego mogą wyłonić się nowe figury.

Przerwane ścieżki rozwoju

Ciało matki, a potem nasze własne,
było podstawą naszego życia,
zapewniając nam bezpieczeństwo, ochronę i granice,
a brak ten objawia się strachem przed śmiercią z powodu złamanego serca,
chorobą, dusznością.

Giovanna Giordano

Kontakty wczesnodziecięce i relacje są fundamentalne dla kształtowania tożsamości. Strukturyzują one relacyjne modalności Self, te funkcjonalne i dysfunkcyjne sposoby wchodzenia w relacje zarówno z ludźmi jak i ze światem[13]. W terapii Gestalt badano różne sposoby i okresy spełnienia i porażek relacji wczesnodziecięcych. Dla terapii Gestalt fundamentalne jest ponowne przemyślenie etapów rozwoju nie jako czegoś, co przytrafia się tylko dziecku, ale jako czegoś, co dzieje się i rozwija w relacji matka/ojciec/dziecko. Relacja w terapii Gestalt jest przede wszystkim cielesna. Budujemy Self z doświadczeń cielesnych (funkcja Self – Id[14]). „Cielesność” jest wymiarem konstytutywnym dla tożsamości ciała, którym jesteśmy. Jest to miejsce, w którym na granicy kontaktu[15] doświadczamy naszych ograniczeń, i rozpoznajemy siebie wśród innych. Jak pisze Salonia, wzrost jest regulowany nie tylko przez zmiany zachodzące w ciałach (intrapsychiczne), ale przede wszystkim przez doświadczenia relacyjne zachodzące między ciałami. Doświadczenia zmieniają się począwszy od doświadczeń cielesnych (intercielesność) w różnych stadiach rozwoju[16].

Bardzo często w opowieściach pacjentów z ciężkimi zaburzeniami można usłyszeć, że fizyczna bliskość lub oddalenie od ojca lub matki wpłynęła na zupełnie odmienne doświadczenia, w jednym lub drugim przypadku, które są konstytutywne dla Self. Rytm oddechu zmienia się w zależności od tego, które ciało mamy lub mieliśmy blisko siebie. Matka i/lub ojciec, którzy kochali swoje potomstwo, patrząc na nie z dystansu, nie pozwolili mu poczuć na swojej skórze ciepła i akceptacji bycia kochanym. Ten brak, który nasze ciało pamięta, pozostaje otwartym Gestaltem, który zawsze będzie dążył do spełnienia i który sprawi, że będziemy w świecie inaczej niż ktoś, kto ma takie doświadczenia[17].

Tego rodzaju brak decyduje o jakości zaburzeń i cierpienia, które w rozmaity sposób odnajdujemy w obrazie patologicznym typu neurotycznego.

Geneza cierpienia psychotycznego jest zupełnie inna. W ciężkich zaburzeniach pacjentowi w istocie brakowało obecności ciała oraz relacji z ciałem, w odniesieniu do której mógłby się doświadczać i z którą mógłby się identyfikować. Zatem przede wszystkim funkcja Id zostaje zaburzona. Fundamenty, które są niezróżnicowane, tak że konstytuowany obraz Self nie osiąga jakości kontaktu niezbędnej do identyfikacji i separacji. W rzeczywistości taki pacjent nie zbudował granicy między sobą a światem, między sobą a innym, między domem/ciałem/kosmosem.

Wszystko to staje się jasne, gdy spotykamy takiego pacjenta. Widzimy u niego/niej bardzo sztywne postawy, stereotypowe zachowania, nieprzeniknione spojrzenia. Jednocześnie odczuwamy jego/jej kruchość, lęk przed inwazją, przed niemożnością ustalenia granicy między sobą a innymi: „Wszyscy na ulicy się ze mnie śmieją. Widzicie? Patrzą na mnie i wiedzą, co myślę, widzą moje myśli…”. Zaburzenie funkcji Id wpływa na wszystkie inne funkcje Self, które w konsekwencji zostają zaburzone. Na przykład funkcja Osobowości (przyswojenie sobie tego, kim się stałem) u takich pacjentów jest poważnie zaburzona przez liczne niedokończone doświadczenia. One w konsekwencji zabierają energię z możliwości teraźniejszości, hamując rozwój[18]. Nierzadko obserwuje się infantylne postawy i modalności u dorosłych pacjentów, którzy używają dziecinnych słów i zachowują się tak, jakby czas się zatrzymał. „Moja matka mówi, że nie wolno mi się do nikogo zwracać, ludzie są źli i nie mogę się bronić”[19]. Również funkcja Ego czyli wiedza o tym, co się robi, a czego nie, zostaje wyobcowana w swoich niezliczonych funkcjach: „Nie wiem, czy mogę pojechać na wycieczkę do Centrum, zadzwonię do matki… Jeśli podejmę decyzję samodzielnie, ona się wścieka”. Decydowanie o tym, co się lubi, a czego nie, rozróżnianie między tym, co należy do niego, a tym, co należy do otoczenia, dla pacjentów z poważnymi zaburzeniami nie jest bynajmniej czymś oczywistym.

Hermeneutyka leczenia

…Każdy, kto nie doświadczył ciepła i intymności,
przeżywanych przede wszystkim w domu,
cierpi na poważne zaprzeczenie możliwości
i sensu swojego istnienia na świecie,
które będzie przeżywane w sposób wyobcowany i alienujący.

Giovanna Giordano

W przypadku chorób duszy konieczne jest myślenie o leczeniu duszy, a nie tylko objawów, o leczeniu kontekstu społecznego i rodzinnego, a nie tylko pacjenta, o leczeniu, które powoduje zmianę paradygmatu, kieruje uwagę i nadaje znaczenie kontekstom relacyjnym jako profilaktyce i leczeniu zarówno zaburzeń, jak i psychopatologii.

Nadanie kontekstu relacyjnego objawowi[20] i patologii w jej różnych odmianach stanowi wyzwanie dla każdego terapeuty Gestalt, który musi pozwolić każdemu pacjentowi wpisać swój niepokój w swoją historię relacji. Ważne jest, aby nie tracić z oczu wyjątkowości cierpienia pacjenta i wykorzystać diagnozę jako dodatkowe źródło sensu i kierunku dla całościowej opieki nad pacjentem i jego kontekstu przynależności. Zbudowanie szerszego punktu odniesienia pozwala nam uchwycić kierunek terapeutyczny niezbędny do przywrócenia przerwanych ścieżek egzystencji.

Terapia Gestalt wykracza poza humanistyczną koncepcję samoregulacji organizmu, rozwijając koncepcję samoregulacji relacji, kontaktu, w który Organizm jest zawsze i nieuchronnie włączony. Ścieżka terapeutyczna poszukuje nici przewodniej, niczym Ariadna, która umożliwia wznowienie przerwanych ścieżek rozwoju, poszukuje i proponuje na nowo, w tu i teraz relacji terapeutycznej, relacyjną naturę symptomu. To umożliwia obranie ścieżki w kierunku przeciwnym do początku symptomu czy patologii. Terapia Gestalt nie interesuje się, dlaczego coś się wydarzyło, ale jak dzieje się to nadal dzisiaj. To teraźniejszość czyli to, kim jestem dzisiaj i mój sposób odnoszenia się do świata, ma w sobie przeszłość (to, czego nauczyłem się w relacjach wczesnodziecięcych) i przyszłość (możliwość zmiany dysfunkcyjnych modeli relacyjnych). W teraźniejszości (teraz, na przyszłość)[21] przeżywam i doświadczam niedokończone sytuacje (czego mi brakowało) i wnoszę do nowego doświadczenia relacyjnego sposoby, których się nauczyłem, aby unikać bólu.

Relacja terapeutyczna ma cechy i specyfikę relacji wczesnodziecięcej i sama staje się narzędziem leczenia. Na poziomie synchronicznym, w sposobie pracy od jednej sesji do drugiej i na poziomie diachronicznym, w którym momencie sesji i procesu terapeutycznego dana osoba interweniuje.

To właśnie obecność terapeuty umożliwia (re)konstrukcję fundamentów podstawowych pewników. Pełna obecność przed kimś pozwala poczuć własną wyjątkowość bez zlewania się z nim czy usztywniania. Dla pacjenta z ciężkimi zaburzeniami, któremu brakowało relacji, obecności, od której można by się odróżnić, fundamentalne znaczenie ma posiadanie punktów odniesienia. W szczególności, terapia nie może pozostać zamknięta w profesjonalnym gabinecie ze względu na często obecne piętno i niezrozumienie, ale musi odważyć się na podjęcie jakościowo odmiennych ścieżek terapeutycznych, otwierających się na nieskończone możliwości zintegrowanego leczenia. Innymi słowy, oznacza to „bycie tam” z pacjentem, czasem przez długi czas, rozpoznawanie i pozwalanie, by ból przenikał, bycie pokornym i uważnym wobec niego, bycie tam ze stałością i lekkością, a czasem ze strachem nie przed, ale o pacjenta. To terapia, która prowadzi nas na nowe terytoria, która wymaga, abyśmy pozostali u boku osoby nazywanej „szaloną” bez tych uspokajających pewników wiedzy i uspokajających odpowiedzi „zrób to”, która wprowadza grupę pracowników w ból, który zaskakuje nas nieprzygotowanych[22], która wymaga, abyśmy obeszli się bez przyjmowanych z góry pewników i ryzykowali poczucie bezsilności, ale ufności pomimo nawrotów, kryzysów i porażek. Dlatego w pracy z głęboko zaburzonym pacjentem priorytetem musi być, częściowo dlatego, że nie jest to oczywistością, budowanie sieci relacji terapeutycznych. Często w rzeczywistości grupa pracowników jest jedynym możliwym punktem odniesienia i ograniczeniem, aby zacząć (od)budowywać granice Self, naruszone i zdezorientowane, które były przyczyną psychotycznego załamania[23].

Pacjent, pogrążony w cierpieniu i bólu, czeka na zrozumienie i choć wyraża się niezrozumiale, czeka jednak na to, by go wysłuchano i ukojono jego cierpienie.

Słowa i postawy lokują głębokie, intymne poziomy uczuć, nawet na korytarzach Centrum Zdrowia Psychicznego: „Jak się dzisiaj masz?” – pytam Francesca. „Powiedz mi, jak się mam, skąd mam wiedzieć?”. A ja odpowiadam: „Masz rację… Po prostu mam wrażenie, że dziś jest lepiej. Co ty na to?”. Ważne jest, aby uświadomić sobie potrzebę bycia powściągliwym i dostrzegalnym, choć często nie jest to aż tak oczywiste. Czasami prowokacyjni, niezdolni do odprężenia, głęboko zaburzeni pacjenci stosują ciągłą kontrolę, aby stłumić nieskończone cierpienie, którego doświadczają: „Wszyscy psychologowie są ignorantami, nic nie rozumieją”. Konieczne będzie unikanie uzależnień od projekcji, a zamiast tego bycie „pojemnikiem” nawet dla silnych uczuć nienawiści, pogardy i przemocy. Ten rodzaj powściągliwości pozwala pacjentowi zmniejszyć wewnętrzne napięcie i potwierdzić stabilność relacji. To tak, jakby mówił: „Zobaczymy, czy to potrwa”.

Ważne jest, aby wczuć się w ich potrzebę projekcji, a nie w treść projekcji: „Jesteś bardzo zły… Nie wiesz, że możesz mieć wiarę”. Podobnie jak dziecko, które boi się, gdy nie znajdzie dorosłego, który poskromi jego lęki, głęboko zaburzony pacjent boi się, gdy otoczenie zaczyna się go bać. Dla takiego pacjenta fundamentalne jest, aby mieć przed sobą kogoś, komu może opowiedzieć najgorsze rzeczy, które myśli i których się boi: „No, powiedz mi, czy to prawda. Chyba zrobiłem komuś coś strasznego, wyrwałem mu mózg, czy to możliwe, że nie pamiętam? I że to prawda, naprawdę?”. Ważne jest, aby wyrażać się jasno i bezpośrednio, być pełnym szacunku, uważnym, potrafiącym zachować odpowiedni dystans, ani za blisko, ani za daleko.

Na pierwszym etapie budowania relacji terapeutycznej fundamentalne znaczenie ma nie praca nad świadomością i nie badanie treści w poszukiwaniu domniemanej prawdy, lecz uspokojenie lęku, który „doprowadza do szaleństwa”, poprzez próbę dostrojenia się do doświadczenia, które wspiera projekcje. Jak wiadomo, osoba projektująca zawsze znajduje dowody pozwalające jej postrzegać jako rzeczywiste rzeczy, które jedynie sobie wyobrażała, ale jednocześnie słuchacz nie może milczeć ani udawać niemowy, co u pacjenta stałoby się „szczegółami” mogącymi nasilić jego lęk. Ważne jest, aby werbalizować podłoże, z którego wyłaniają się postacie: „Boisz się, bo nie wiesz, co się dzieje”. Uważny, jasny, pewny ton pozwoli pacjentowi stopniowo wydobywać doświadczenia wspierające jego projekcje.

Czasami treść tego, co pacjent nam przekazuje, jest niezrozumiała, pozornie odległa od jego/jej cierpienia, ale musi nas skłonić do zadania sobie pytania, co chce nam powiedzieć, na przykład gdy stwierdza: „Obojętne masy budzą we mnie odrazę, masy to stado owiec… Nikt mnie nie obchodzi”. Być może łatwiej jest pogardzać, niż nawiązać kontakt z doświadczeniem wstydu i upokorzenia, którego doświadcza, będąc wśród ludzi. W efekcie, w różnych formach, symptom trzyma drugiego na dystans, ale jednocześnie nawiązuje do jego/jej potrzeb i jasno mówi nam o rodzaju potrzeby, jaką pacjent ma wobec drugiego. Lęk, jaki pacjent odczuwa przed relacją z drugim, wyznacza granicę, a jednocześnie ogromne zasoby na leczenie:

Budowanie relacji terapeutycznej czyli stawanie się znaczącą obecnością w bezkresnej samotności życia poważnego pacjenta, staje się jedynym, znaczącym punktem zaczepienia, pozwalającym na istnienie z mniejszym dramatyzmem. Dla pacjenta niezwykle terapeutyczne staje się przebywanie przed kimś, do kogo może mówić słowa niezrozumiałe dla innych, a dla terapeuty podjęcie wysiłku, by stać się osobą, która sprawi, że jego język stanie się zrozumiały: „Bałem się, psychiatra zadawał mi pytania, to, co powiedział, miało sens. Zrozumiałem, dokąd zmierza”.

Znajomość języka pacjenta jest przydatna nie tylko po to, by go/ją zrozumieć, ale także po to, by nauczyć się z nim/nią rozmawiać w sposób niegroźny, nie wrogi, nie destrukcyjny, niegłupi na jego/jej strach i ogromną udrękę. „Słowo, które leczy, to nie to właściwe, lecz to, które jest wypowiedziane we właściwy sposób i we właściwym czasie”[24]. Właściwy czas to czas zmiany. Postać pojawia się ponownie dopiero wtedy, gdy stan początkowy zostaje ponownie przedstawiony, aby ją dopełnić/zamknąć. Tylko w teraźniejszości, która ma ten sam kontekst co przeszłość, jak w relacji terapeutycznej, energie te niezbędne do dopełnienia doświadczenia, którego brakowało w przeszłości, zostają uruchomione. Relacja terapeutyczna, która uważnie śledzi ten proces, odbudowuje brakujący fundament relacyjny, odbudowuje fundament niezbędny do pojawienia się nowych postaci.

Nieznośna udręka… istnienia

Jesteśmy w zbieżności ze wszystkim, od czego jesteśmy fundamentalnie, bezproblemowo sprzymierzeni lub nieodwracalnie, zależni: gdzie nie ma potrzeby ani możliwości zmiany.
Jeśli ktoś jest zmuszony uświadomić sobie te podstawy ostatecznego bezpieczeństwa, „dno się zapada”, a lęk, który odczuwa, jest metafizyczny.

Paul Goodman

Massimo, lat 34, od 17 lat żyje z diagnozą schizofrenii. Jego rodzina (matka, ojciec, siostra o cztery lata młodsza), o średnim poziomie kulturowym, dopiero niedawno nauczyła się żyć z większą świadomością choroby Massimo. Początek (pięć lat temu) był bardzo trudny: nagle Massimo, będący w ostatniej klasie liceum, przestał się uczyć, zaczął się dziwnie zachowywać, bać, zamykać w domu i nie chcieć już chodzić do szkoły. Strach, dezorientacja, wstyd i poczucie bezsilności dały początek serii podróży w poszukiwaniu najlepszych specjalistów w tej dziedzinie. Massimo odmówił podjęcia jakiejkolwiek terapii i rehabilitacji: „Nie jestem taki jak oni, w razie czego mógłbym pójść do psychologa”. Personel Centro di Salute Mentale (Centrum Zdrowia Psychicznego) postanowił przychylić się do jego prośby, jedynej iskierki nadziei na ewentualne przejęcie odpowiedzialności.

Sesja psychoterapii, cotygodniowe spotkanie, stała się jedyną okazją, kiedy Massimo przychodził do Centrum sam. Massimo był punktualny, precyzyjny, zaczął opowiadać swoją historię, wyznaczać granicę między sobą a matką (w międzyczasie zmarł jego ojciec, a siostra wyszła za mąż), budować granicę między sobą a światem. Przez trzy lata psychoterapia pozostawała jedyną formą leczenia, na którą chętnie się zgadzał. Stała się okazją do wyjścia w pojedynkę, do jeżdżenia autobusem (czego nigdy wcześniej nie robił), do rozmów z innymi ludźmi (pracownikami i pacjentami Centrum), do nawiązywania relacji z innymi młodymi osobami uczęszczającymi do Centrum. Personel czekał z nim, rozmawiał z nim o tym i owym, swobodnie, nikt nie pytał go o jego problemy. Kilka minut oczekiwania przed spotkaniem stało się dla niego nową przestrzenią, w której coś się działo, a on był spokojny, mimo że znajdował się w miejscu, które wcześniej przysparzało mu i jego rodzinie cierpienia.

W tle czuł obecność grupy opiekunów i wiedział, że ma możliwości. Czasami pytał o psychiatrę („Mógłbym z nim porozmawiać, żeby sprawdzić, czy leczenie jest w porządku, ale nie chcę go zmieniać”) lub o pielęgniarkę, która nadzorowała zajęcia na zewnątrz, pięcioosobową drużynę piłkarską złożoną z personelu i pacjentów, „nie mogę grać, ale czy ludzie mogą być widzami?”. W jego opowieści często z tła wyłaniała się cicha dyskredytacja rodziny: „Nic się nie zmieniło… Mówicie mi, że jest lepiej, ale to nieprawda, mój syn ciągle się na mnie złości”. Często członkowie rodziny nie dostrzegają oznak zmiany. Niełatwo wytłumaczyć matce, że to syn, którego nigdy nie chciała widzieć. Czasami oczekiwanie powrotu do zdrowia, który pozwoliłby Massimo utrzymać pracę, ożenić się, żyć samotnie, być takim, jakim był kiedyś, nie pozwalało rodzinie zobaczyć Massimo takim, jakim był naprawdę. Powrót do zdrowia to w istocie kurs konstruowany wokół prawdziwej osoby, w oczach tych, którym udało się/uda się dostrzec ją taką, jaka jest, bez jej zniekształcania i przekształcania według własnych życzeń.

Pewnego dnia, niespodziewanie, do mojej skrzynki mailowej dotarł od niego mail z tytułem i treścią. Zastanawiałam się, co zrobić, co to może dla niego oznaczać, że, zawsze zachowując dystans, zwraca się do mnie w ten sposób bezpośrednio. Postanowiłam porozmawiać z nim o tym na terapii i tymczasem odpisałam mu prosto i ogólnikowo, być może w sposób zbyt obojętny.

Oczywiście, oprócz treści, moje doświadczenie również przekroczyło przestrzeń wirtualną i dotarło do niego, na co odpowiedział naturalnie: „Jeśli nie chcesz otrzymywać ode mnie maili, możesz po prostu powiedzieć”. Czułam, choć nie do końca jasno, że muszę zaufać jego uczuciu, które z pewnością było nieświadome, i mojemu własnemu instynktownemu, pozytywnemu odczuciu. Czułam, że w każdym razie dobrze mu zrobi rozmowa ze mną w ciągu tygodnia, być może sposób na połączenie tego, co dalekie, z tym, co bliskie. Od tamtej pory, przez dwa lata, między sesjami, za pośrednictwem znacznej liczby maili (w dzień i w nocy) dzielił się ze mną wszystkimi swoimi najgłębszymi uczuciami. Nienawiścią, miłością, pogardą, czułością, doświadczeniami zbyt trudnymi do przekazania w ograniczonym czasie sesji terapeutycznej. W swoich mailach używa bowiem znaczących, dramatycznych słów i treści, doświadczeń cierpienia, ale także odrodzenia i zmiany. To, że był przede mną całkowicie sobą, wydobywa na światło dzienne jego najgłębsze przeżycia, o których  jak sam mi kiedyś powiedział, nigdy bym nie usłyszała na terapii, bo są tak intymne, że aż wstydliwe.

Ten nietypowy sposób komunikacji i bycia w relacji terapeutycznej pozwolił mu dotrzeć do dwóch przerwanych etapów rozwoju: potrzeby całości i potrzeby pełni/autonomii. Możliwość liczenia się z moją obecnością, nie tylko podczas sesji, ale w każdej chwili, gdy ogarnia go udręka, pozwoliła mu przyswoić i zrekonstruować uznawany za pewnik fundament podstawowych pewników.

Pewnego dnia, po przeczytaniu maila, którego napisał o trzeciej nad ranem, pełnego agresywnej, gwałtownej treści, czując się mała i bezsilna, nie ufając własnej obecności, dodałam do zwykłej odpowiedzi („Przeczytałam twojego maila, porozmawiamy o tym na terapii”) zdanie, aby go uspokoić (żeby uspokoić siebie?): „Rozumiem, że jesteś bardzo przestraszony…”. Na sesji, tydzień później, powiedział mi: „Nie musisz się o mnie martwić, kiedy mówię ci to wszystko, uspokajam się i czuję się lepiej, dzięki temu mogę zasnąć, opróżniam się i uwalniam, oddając ci moje śmieci”. W ten sposób dowiedziałam się, że dzięki jego mailom oczekiwał tylko jednej odpowiedzi, mojej obecności zawsze, bez względu na wszystko, z szacunkiem i uwagą.

Spośród setek maili, które otrzymałam w ciągu dwóch lat, wybrałam te, które moim zdaniem są najistotniejsze, gdyż podkreślają drogę, jaką Massimo odbył ku zmianie i obecnemu uzdrowieniu. Między nami jest komputer, ale stał się on miejscem spotkań, gdzie może się pokazać bez wstydu, niezwykle nietypowym narzędziem do opowiadania o sobie, do powrotu do swojego cierpienia, otchłani szaleństwa, nieuniknionej samotności i pustki. Ta długa podróż pozwoliła mu na nowo otworzyć się na zaufanie obecności, która dyskretnie i nieustannie towarzyszy mu w mroku dni i bezsennych nocy. Każdy mail ma tytuł, który zostawiłam i który moim zdaniem jest zawsze znaczący i transkrybowany przez samego Massimo, gdzie pojawia się jego jasne szaleństwo, jego czuła potrzeba bycia wysłuchanym, jego ogromna pustka, jego przenikliwa inteligencja i intuicja.

Przedstawiona poniżej sekwencja tekstów podkreśla najważniejsze fragmenty ścieżki terapeutycznej. Od przedstawienia siebie, poprzez wątpliwości i pewności, do nowych znaczeń. Innymi słowy, od istnienia przed kimś, przez przechodzenie przez lęki i ambiwalencje, po ryzyko ponownego powierzenia siebie ważnej relacji.

Massimo[25]

Czuję nieznośną pustkę,
Myślę, że to mój racjonalizm mnie takim uczynił.
Chłodna, jałowa, sterylna atmosfera niczym laboratorium rozumu,
powiedz mi, czy się mylę.
Potrzebuję mnóstwa szaleństwa, muszę szaleć,
żeby się zgubić, ale ty mnie nie rozumiesz.
Muszę podążać za zaczarowanymi fajkami, magicznymi filtrami,
muszę wierzyć w wróżki, to tylko metafory.
Potrzebuję ekstazy, muszę wędrować w stanie
nieświadomości, mówić w delirium.

Massimo

Ecce Homo

„Czuję, że tracę rozum, w tym okresie czuję się chory, jakbym miał w sobie diabła, jakbym zjadł zepsute mięso i nie mógł go strawić. Co robię źle? Może to, że czuję się pogardzany i wyszydzany, kiedy jestem dobry, i dlatego gram złego i nie mogę być sobą”.

Jaką świadomością dysponuje ciężko zaburzony pacjent? Niepraktycznymi ścieżkami dotarcia do siebie: uwolnienia się od zjednoczenia z innym i od prawd, które go zniewalają, aby zaakceptować dramatyczną samotność własnej wyjątkowości.

Komunikat

„Słyszę głosy, nie dają mi spać… 24 godziny na dobę, bez przerwy. Czuję, że ktoś czyta moje myśli. Wszyscy czytają moje myśli. Jestem przygnębiony… Zawsze czuję się zgwałcony… I nie wiem dlaczego”.

Codzienność takiego pacjenta składa się z bolesnych doświadczeń: nic nie jest brane za pewnik, bo poza murami domu świat jest groźny i go atakuje. Self wpuszcza wszystko, co się dzieje.

Wszystko dzieje się nieustannie na granicy kontaktu. Z bolesnego podłoża, którego istnienia nie jest świadomy, wyłaniają się nieustanne postacie wyrażające cierpienie.

Komunikt 2

„Jestem wyjątkowym przypadkiem, jestem prześladowany przyszłością, będę legendą… wieczorem cierpię wielką udrękę, która mnie paraliżuje, zatrzymuje mi oddech i słyszę głosy śmiejące się ze mnie, nie pocieszyłeś mnie, pocieszeniem było wyraźne poczucie, że są sadystyczni, okrutni i bezlitośni, każdy, kto milczy, jest po ich stronie”.

Pacjent nieświadomie chroni się przed bólem i cierpieniem za pomocą objawów. Niekiedy konieczne jest szaleństwo, aby ukoić skrajny, nieopisywalny ból. Paradoksalnie, w szaleństwie cierpienie nabiera sensu, a cierpienie pozornie ustępuje, pacjent powraca do korzeni swojego istnienia.

Dziękuję

„Nie ufam ci, nie ufam ludziom, nie ufam nikomu, jeśli myślę, że mnie nienawidzisz, jeśli mnie jeszcze nie nienawidzisz, to dlatego, że nie zaglądasz w moje myśli, wystarczy, że myślisz swobodnie, żeby być znienawidzonym. Mam o tobie wyobrażenie. Jesteś podła, samolubna, większość z was jest zła, wiem, że mną gardzisz, wiem, że nic cię nie obchodzę, masz o mnie bardzo niskie mniemanie…”.

Lęk przed relacją z drugim człowiekiem staje się kamieniem węgielnym terapii. Bycie terapeutą pozwala mu być. Powrót na ścieżkę relacji, która była żyznym gruntem dla rozwoju patologii, umożliwia odbudowę.

Istnieję

„Moje uczucia nie są uczuciami innych ludzi, moje myśli nie są myślami innych ludzi, moje aspiracje nie są aspiracjami innych ludzi, moja wiara nie jest wiarą innych ludzi. Mam egzystencjalną pustkę, której nie mogę wypełnić, nie mam powodu, by żyć… Czuję się samotny w bezsensownym wszechświecie, nie wiem, czy wszechświat istnieje, czy to tylko sen… Nie wiem, czy istnieję, czy jestem tylko snem… Pewności innych ludzi są dla mnie jak dym w oczach…”.

Jest gotowy podjąć trudną drogę odbudowy, jest gotowy się „przebudzić”, zaczyna odczuwać mękę swojej inności, której inni obawiają się jako szaleństwa.

Bóg jest martwy

„Bóg jest martwy, nie moge wierzyć w coś, co nigdy nie dało mi znaku swojej obecności, bogowie są tylko wytworem ludzkiej wyobraźni. Rzeczywistość jest przerażająca, ale prawdziwa. Żyję świadomy śmierci, żyję w udręce śmierci. Czuję się samotny i zagubiony w świecie. Jestem ciągle przerażony, nikomu nie ufam. Żyję w chaosie, boję się przyszłości. Co zrobiłem źle? …Nie mogę tak dalej… ludzie patrzą na mnie na ulicy, sposób, w jaki na mnie patrzą, jest jednocześnie ciekawy i obojętny. Jestem pewien, że się nie mylę – poza jedną czy dwiema wrażliwymi osobami. Obojętność ludzi jest całkowita, nikogo nie obchodzimy.”.

Zaczyna się ujawniać samotność i bezgraniczna pustka jego istnienia, nieznośny lęk, jeśli nie ma nikogo, komu mógłby o tym opowiedzieć. W oczach zwykłych ludzi nie potrafi odnaleźć czegoś, czego zawsze mu brakowało, a co teraz dostrzega jako możliwe w relacji ze mną.

Nieświadomość i prawda

„Uwolnij mnie od wiary w nieświadomość i uwolnij mnie od wiary w prawdę. Wiara w prawdę i wiara w nieświadomość to dwa najbardziej uciążliwe przekonania w moim życiu. Największym wyzwoleniem jest uwolnienie się od prawdy”.

Jaki naprawdę jestem? Czy jestem dobry, czy zły? Nigdy nie znasz nieświadomości, to tak, jakby ktoś obcy był w tobie. Wyjście z psychotycznej fuzji jest możliwe tylko wtedy, gdy istnieje zewnętrzne oparcie, które towarzyszy mu w świecie. W przeciwnym razie musi radzić sobie sam.

Muszę zrozumieć

„Chcę uwolnić się od wszelkich pewników i szukam sposobu na życie bez pewników. Jedyne, co mnie satysfakcjonuje, to fakt, że nie ma ani prawd, ani pewników. Ale muszę zrozumieć. Nie mogę być ślepy i akceptować niepewności jako dogmatu”.

Nowość wyłania się w całej swojej ambiwalencji: potrzeba wolności i udręka z nią związana. Trudno porzucić sztywność i kontrolę, które kierują jego uczuciami, trudno odzyskać wolność bycia sobą.

Pytania

„Wczoraj miałem pewniki, dziś nie jestem niczego pewien. Dlatego zadaję ci tyle pytań. Nie chcę pewników, wręcz przeciwnie, chcę się od nich uwolnić. Jedynie zrozumienie, że nie ma prawd i pewników, satysfakcjonuje mnie, ale muszę zrozumieć. Życie bez pewników jest niepokojące…”.

Czuje energię i lęk przed nowością: porzuceniem psychotycznych pewników, aby otworzyć się na nowe znaczenia.

Wątpliwości

„Nie wierzę w Boga i ty o tym wiesz. Powiedz mi, co sprawia, że warto żyć? Jeśli tego nie zrozumiem, umrę naprawdę źle”.

Otwarcie się na różnorodność, doświadczanie odmienności i porównywania się to niezbędna droga do samoidentyfikacji. Teraz mógł odczuwać mniejszy lęk, że mogę go porzucić lub pochłonąć. Prosi o mnie, tak daleką od jego świata, o pomoc w odrzuceniu psychotycznych pewników, aby otworzyć się na nową prawdę, prawdę relacji, która składa się z ryzyka, ale także z życia i nowości.

„…Pomyślę o tym, może jest tak, jak mówisz, ale gdyby tak było naprawdę, byłoby wspaniale.”.

Dzięki moim odpowiedziom, udzielanym podczas kolejnych sesji, pojawiały się u niego niezliczone pytania, które pozwoliły mi wniknąć w jego pewniki i zaszczepić w nim wątpliwości. W każdym razie ważne było, aby użyć słów, które nie były głuche na jego strach i ogromną udrękę.

Sens życia

„Moje życie jest puste, zimne, smutne. Ale nie sądzę, żeby to było z powodu prześladowań, myślę, że to dlatego, że jest bezsensowne. Nie mam silnego powodu, żeby żyć, powodu, żeby być. Zbliżam się do śmierci, niczego nie osiągnąwszy i nie wiedząc, co naprawdę warto osiągnąć, co wypełnia życie. Nie widzę, co może nadać sens mojemu życiu… może wiedza… Muszę zrozumieć, co naprawdę liczy się w życiu, inaczej zwariuję”.

Utrata kontaktu z rzeczywistością uchroniła go przed szalejącą samotnością. To cierpienie przypomina mu o pochodzeniu jego szaleństwa. Ten z pewnością bardziej zrozumiały język odsłania jego duszę, która czeka na wysłuchanie i na wybawienie od cierpienia. Ale czy jest gotowy na tę świadomość? Czy potrafi znieść to trzęsienie ziemi bez ryzyka ponownego rozpadnięcia się na kawałki? To trudny, delikatny moment w relacji terapeutycznej, w której musimy bać się za niego, a nie jego.

Wyrzuty sumienia

„Byłem okrutny… dlatego boję się siebie, wyrzuty sumienia są słodkie, odkupują grzechy. Tylko wyrzuty sumienia mogą mnie uwolnić od strachu, inaczej będę nadal nienawidził siebie”.

Trwając przy nim, starającym się być sobą, by poznać otchłań swojego Ego, ale tym razem twarzą w twarz z drugim człowiekiem.

Memento mori

„Dni, w których do ciebie przychodzę, to najlepsze dni mojego życia. Rozmowa z tobą jest wyzwalająca, niektóre rzeczy, które mi powiedziałeś, napełniły mnie entuzjazmem. Podoba mi się w tobie twoja wolna, dobra dusza. Ale musimy umrzeć, nigdy o tym nie zapomnę”.

Ponowne otwarcie się na możliwość istnienia dla kogoś jest fundamentalne. Doświadczanie pewnej bliskości ze mną bez odczuwania przemocy w związku jest dla niego czymś nowym. Konstruowanie „rzeczy”, od których można się oddzielić, jest wyzwalające. Ważne jest, aby zacząć opowiadać swoją historię przed kimś. To długa, ważna droga odrodzenia.

Co bym bez Ciebie zrobił?

„…jesteś potężnym światłem w moim życiu, latarnią morską, otworem. Boję się tylko, że jesteś zła. To byłoby bardzo bolesne. Rzadko wydawałaś mi się zła, głównie dlatego, że boję się komukolwiek zaufać, zawsze boję się, że ktoś mógłby mnie zdradzić, gdybym się zapuścił. To strach, który zawsze miałem, zdarzyło się to wiele razy. Ale przy tobie się rozluźniam i naprawdę zaczynam ci ufać. To mnie przeraża, nie chciałbym się pomylić”.

Boi się życia beze mnie… chce poczuć się pewniej. Stanie się dla niego tak ważnym jest bardzo niebezpieczne. Zaufanie mi oznacza ryzyko nowej zdrady, jedynej możliwości, by pokazać się światu jako dorosły.

Miłość i nienawiść

„Denerwujesz mnie i jednocześnie wzbudzasz we mnie uczucie. Mam do ciebie wielki szacunek, złość, bo wiesz bardzo ważne rzeczy, o których mi nigdy nie mówisz. Wydaje się, że wiesz wszystko, co ważne, ale oczywiście nie musisz mówić. Ale darzę cię sympatią, bo zawsze mi pomagałaś. Łączy mnie z tobą relacja miłości i nienawiści”.

Możliwość mówienia o swoich sprzecznych, ambiwalentnych uczuciach bez lęku o mnie lub mojej osoby pozwoli mu wyjść z psychotycznego zbiegu okoliczności, pozwalając mu zaufać bez poczucia dezorientacji.

Przeprosiny

„Przepraszam za mój gniew, ale panicznie boję się życia, społeczeństwo jest brutalne i muszę się uczyć, jak się bronić…”.

Boi się życia w realnym świecie.

Nie obchodzi Cię moja osoba

„Nasz związek jest już nieaktualny, nie obchodzi cię moja osoba, wykorzystuję cię, nic więcej, po co mamy się widywać? Nic nas nie łączy, nic mnie nie obchodzisz”.

Odrzuca mnie, nie wie, czy może mi zaufać, czy jest dla mnie ważny.

Pustka i cierpienie

„Cierpiałem z powodu tego, co ci napisałem, to wcale nieprawda, ale czasami po prostu nie mogę dalej, potrzebuję silnego powodu, żeby żyć”.

Odsuwa się i zbliża do mnie, relacja z terapeutą nigdy nie jest dla niego pewna.

„Jesteś moją dobrą wróżką, osobą, którą czuję, że jest mi najbliższa. Dziękuję ci, że się mną opiekowałaś, bez ciebie byłoby mi tak ciężko”.

Terapeuta staje się relacją-obecnością, której mu brakowało, w której będzie doświadczał i uczył się poruszać we własnym rytmie, ani za blisko, ani za daleko. To nowy rytm, który pomoże mu zdefiniować siebie i stawić czoła wysiłkowi bycia sobą w świecie. Poczucie, że jest rozumiany przez terapeutę, oferuje mu nowe doświadczenie. Ktoś, jak sam to ujmuje, może „wejść w niego, może go zrozumieć, nie narzucając mu się i nie urażając go”. W ten sposób poddaje się relacji uczuciowej, która nie jest już nachalna i gwałtowna.

Powolne przebudzenie

„Czuję, że dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje, czuję się, jakbym spał do tej pory, a może się mylę… może nadal śpię. Żyłem w nieświadomości, to było konieczne, żebym nie zwariował. Budzenie się jest trudne, ale robię to… krok po kroku… Może to przerażone miny ludzi albo skrajne okrucieństwo innych wyrwały mnie z długiego snu. Nic nie jest takie samo, coś głębokiego się zmieniło, ale nie wiem, co to jest. Boję się obudzić”.

Pełny kontakt w związku „go budzi”, nic nie jest takie samo. Strach przed zapaleniem światła może powrócić, ale jest to strach, który nie unicestwia, nowy strach. Dziś Massimo się zmienił. Odbudowanie swojej tożsamości i zdefiniowanie siebie na nowo było długą terapeutyczną ścieżką, podróżą, która przywróciła sens temu, co było, aby… ludzie mogli spojrzeć na niego na ulicy w nowy sposób, takim, jakim jest, bez błędnej interpretacji. Dzięki temu może wyjść na świat i żyć, nie mając poczucia, że jest „szaleńcem”, jako jedynego doświadczenia, o którym może opowiedzieć.

O autorce

Valeria Conte

Valeria Conte

psycholożka, psychoterapeutka i superwizorka Gestalt

Jest dyrektorką poradni zdrowia psychicznego w Ragusie, członkinią komitetu naukowego w Instytucie Terapii Gestalt Kairos (Wenecja, Rzym, Ragusa). Jest psycholożką, psychoterapeutką i superwizorką Gestaltu.
Szkoliła się u czołowych, międzynarodowych psychoterapeutów Gestaltu, następnie poszerzała wiedzę specjalistyczną z zakresu terapii rodzin i terapii poprzez ciało. Dzięki pracy z pacjentami psychiatrycznymi, z parami oraz rodzinami pogłębiła epistemologiczny model terapii Gestalt.
Autorka licznych publikacji w specjalistycznych czasopismach krajowych i zagranicznych.
Zdjęcie Valerii i prof. Giovanniego Saloni, wykonane podczas II Konferencji Instytutów Gestaltowskich GTK i IIPG, Kraków, 2023.

Nasze publikacje

Kompendium wiedzy o Gestalt

Gestaltowska terapia rodzin

Borderline oczami Gestaltu

Przypisy do artykułu

[1]Borgna E. (1995), Come se finisse il mondo. Il senso dell’esperienza schizofrenica, Feltrinelli, Milano.

[2]Cfr. Legge Basaglia (the Basaglia Law, n° 180, 13 May 1978).

[3]Bez wspólnego zrozumienia grupy profesjonalistów sprawujących opiekę nad pacjentem narażamy się na ryzyko, że indywidualna interwencja (farmakologiczna, psychoterapeutyczna, społeczna, rehabilitacyjna itp.) w różnych fazach rozwoju choroby (początek, kryzys, faza przewlekła, hospitalizacja), choć technicznie poprawna, może okazać się fragmentaryczna i w związku z tym mało skuteczna.

[4]Conte V. (1998/99), Il lavoro con un paziente seriamente disturbato in Psicoterapia della Gestalt. L’evoluzione di una relazione terapeutica, [w]: Quaderni di Gestalt», XIVXV, 26/29.

[5]Salonia G. (2005), Social Changes and Psychological Disorders. Panic Attacks in postmodernity, in G. Francesetti (ed.), Panic Attacks and postmodernity, Franco Angeli, Milano, 46-63.

[6]Salonia G. (1999), Dialogare nel tempo della frammentazione, in F. Armetta, M. Naro (eds.), Impense adlaboravit. Scritti in onore del Card. Salvatore Pappalardo, Pontificia Facoltà Teologica di Sicilia – S. Giovanni Evangelista, Palermo, 571-585.

[7]Gestalt Therapy arose in the 1940s as reassessment of (and rebellion against) Psychoanalysis.

[8]Salonia G. (2010), The anxiety of acting between excitement and transgression. Gestalt Therapy with the phobic-obsessive-compulsive relational, in «GTK Journal of Psychotherapy», 1, 21-59.

[9]Salonia G. (1989), Dal Noi all’Io-Tu:contributo per una teoria evolutiva del contatto, in «Quaderni di Gestalt», V, 8/9, 45-53; Righetti P. L. (2005), Ogni bambino merita un romanzo, Carocci Faber, Roma.

[10]Salonia G. (2010), Edipo dopo Freud. Una nuova gestalt per il triangolo primario, in D. Cavanna, A. Salvini (eds.), Per una psicologia dell’agire umano. Scritti in onore di Erminio Gius, Franco Angeli, Milano, 344-358; Fivaz E., Depeursinge E., Corboz-Warner A. (2000), Il triangolo primario, Raffaello Cortina, Milano.

[11]Salonia G. (2011), The Perls’ mistake. Insights and misunderstandings in Gestalt post- Freudianis, in «GTK Journal of Psychotherapy», 2, 51-70.

[12]G. Salonia (1989), Dal Noi all’Io-Tu: contributo per una teoria evolutiva del contatto, cit.

[13]Searles H. F. (1960), The non-human Enviroment, International Universities Press, New York.

[14]W teorii Self GT: „Ja znajduje się w funkcji Id, gdy koncentruje doznania cielesne pochodzące z „wnętrza skóry”, z historii kontaktów i reakcji na bodźce środowiskowe; pytania: „co czujesz?” zeruje miejsce i sposób, w jaki organizm znajduje się w relacji do środowiska (intencjonalność organizmu)”. Zob. G. Salonia (2009), Letter to a young Gestalt Therapist for a Gestalt Therapy approach to family Therapy, The British Gestalt Journal, 18, 2.

[15]Według definicji Goodmana „Kiedy mówimy »granica«, myślimy o »granicy pomiędzy«; jednakże granica kontaktu, gdzie następuje doświadczenie, nie oddziela organizmu od jego otoczenia; raczej zwalnia go z funkcji ograniczania organizmu, jego powstrzymywania, ochrony, a jednocześnie utrzymuje go w kontakcie z otoczeniem”. Por. Perls F., Hefferline R., Goodman P., (1994) (or. ed. 1951), Gestalt Therapy: Excitement and growth in the Human Personality, The Gestalt Journal Press, New York.

[16]Aby zgłębić temat, zob. G. Salonia (2009), Letter to a young Gestalt Therapist for a Gestalt Therapy approach to family Therapy, The British Gestalt Journal.

[17]„Kiedy postać jest matowa, chaotyczna, pozbawiona wdzięku, pozbawiona energii („słaby gestalt”), możemy być pewni, że brakuje kontaktu, coś w otoczeniu jest zablokowane, jakaś istotna potrzeba organiczna nie jest wyrażana; osoba nie jest „w pełni gotowa”, to znaczy, całe jej pole działania nie jest w stanie wykorzystać swojej gotowości i zasobów do ukończenia postaci” Perls F., Hefferline R., Goodman P., (1994) (or. ed. 1951), Gestalt Therapy: Excitement and growth in the Human Personality, cyt. 8.

[18]Tamże, 438.

[19]Mówcą jest dorosły mężczyzna w wieku 38 lat.

[20]Na temat objawu rozumianego jako „odwołanie do relacji” zob.Sichera A. (2001), A confronto con Gadamer: per una epistemologia ermeneutica della Gestalt, in Spagnuolo Lobb M. (ed.), La Psicoterapia della Gestalt. Ermeneutica e clinica, Franco Angeli, Milano, 17-41.

[21]Polster E., Polster M. (1973), Gestalt Therapy Integrated: Contours of Theory and Practice, Vintage Books, New York; G. Salonia (2001), Tempo e relazione. L’intenzionalità relazionale come orizzonte ermeneutico della Gestalt Terapia, in Spagnuolo Lobb M. (ed.), Psicoterapia della Gestalt. Ermeneutica e clinica, cit., 65-85.

[22]Por. Borgna E. (1995), Come se finisse il mondo. Il senso dell’esperienza schizofrenica, cyt.

[23]Conte V. (1998/99), Il lavoro con un paziente seriamente disturbato in Psicoterapia della Gestalt. L’evoluzione di una relazione terapeutica, cyt., 66-74.

[24]Salonia G. (2011), Sulla Felicità e dintorni. Tra corpo, parola e tempo, Il pozzo di Giacobbe, Trapani, 71.

[25]Imię oraz dane osobowe zostały zmienione.

Giordano G. (2001), La casa, l’ambiente non umano e i pazienti gravi. Un contributo teorico-clinico nell’ottica della psicoterapia della Gestalt, in «Quaderni di Gestalt», XVII, 32/33, 70-79.