Artykuł Lynne Jacobs ukazał się w British Gestalt Journal Vol. 26, Nr 1
Tłum. Anna Hardek
Nadzieje, lęki i trwałe tematy relacyjne
Wstęp
Od lat terapeuci Gestalt z trudem próbują przenosić wglądy nurtu psychoanalitycznego dotyczące przeniesienia do praktyki terapii Gestalt. Czynią to, ponieważ psychoanalityczne opracowania tego zagadnienia często przynoszą cenne dla terapii wglądy dotyczące procesów relacyjnych, szczególnie pojawiających się przez dłuższy czas.
Jednocześnie, terapeuci również uświadamiają sobie różne ograniczenia i historyczne naleciałości związane z tą koncepcją. Z jednej strony terapeuci Gestalt cenią spontaniczność i świeżość. Skupiamy się na bezpośrednim kontaktowaniu w tu i teraz między terapeutą a klientem. Z drugiej strony przekonujemy się, że trzeba ciężko walczyć o świeżość i spontaniczność i że utrzymujące się, powtarzalne sposoby angażowania się w kontakt między nami a klientem często narzucają przygniatające ograniczenia zakresu i swobody kontaktowania, które jest możliwe w relacji terapeutycznej (i w życiu naszego klienta). Widzimy, że nie możemy po prostu pominąć tych utrzymujących się i powtarzalnych sposobów wchodzenia w kontakt. Jak zauważyłam powyżej, praca z tymi właśnie sposobami angażowania się, tymi procesami kontaktowania jest sednem psychoterapii. Pracując w tym trudnym obszarze, z czasem opracowałam praktyczne podejście i wspierający je zestaw pojąć wokół koncepcji, którą nazwałam Trwałe Tematy Relacyjne (TTR). Większa część niniejszego artykułu będzie poświęcona przedstawieniu klinicznych zastosowań TTRów. Rozwinęłam dużą część mojej pracy czerpiąc z wglądów niektórych współczesnych psychoanalityków, którzy piszą o przeniesieniu w sposób bliższy terapii Gestalt niż tradycyjnej psychoanalizie.
Wiemy, że nasi poprzednicy, pierwsi psychoanalitycy, mieli coś do powiedzenia na temat tych powtarzających się i uporczywych sposobów wchodzenia w kontakt. Ale wiemy też, że problematyczna jest zwykła próba przejęcia tych psychoanalitycznych koncepcji przeniesienia i przeciwprzeniesienia i wykorzystania ich w innym epistemologicznym, filozoficznym i klinicznym systemie terapii Gestalt.
Terapia Gestalt próbuje wykorzystać przeniesienie
Kilka lat temu, Peter Philippson rozpoczął swój artykuł, „Przeniesienie w ujęciu terapii Gestalt”, zadając pytanie: „Jakie jest znaczenie przeniesienia w terapii Gestalt?”
(Philippson, 2002, str.16).
Pięć lat później, Colin White zmagał się z tym samym pytaniem w „Beyond transference” (White, 2008). W międzyczasie, Joe Melnick badał przeniesienie terapeuty, nazwane przeciwprzeniesieniem (Melnick, 2003). Oczywiście, na przestrzeni lat, pojęcia przeniesienia i przeciwprzeniesienia pojawiały się w książkach poświęconych terapii Gestalt.
Próby dopasowania koncepcji przeniesienia do terapii Gestalt okazały się tylko częściowo skuteczne. Znane mi opisy przedstawiają zjawiska przeniesieniowe jako usztywnione Gestalty, co, jak sądzę, jest nadmiernym uproszczeniem. Lecz poważniejsze problemy pojawiają się wraz z innymi pojęciami, które się łączą z tym tematem; na przykład Joel Latner stwierdza:
„Jeśli pacjent odnosi się do terapeuty jakby był jego rodzicem, nie jest w chwili obecnej z terapeutą i jego zachowanie wskazuje na pewną blokadę w jego świadomości – pacjent nie może rozróżnić pomiędzy wyobrażeniem swojego ojca a rzeczywistością terapeuty.”
(Latner, 1987, str.139, cytowane przez White’a, 2008, str.8)
To stwierdzenie zakłada, że jest jakieś pomieszanie przeszłości i teraźniejszości, gdzie klient zachowuje się tak, jakby Latner był jego ojcem. Latner postrzega doświadczenie klienta bardzo podobnie jak w tradycyjnej psychoanalizie: klient tkwi w swojej przeszłości i rzutuje ją na obecną sytuację. Ale terapia Gestalt bardziej patrzy w przyszłość – każda chwila jest twórczym przystosowaniem się do chwili bieżącej i nadchodzącej. Proces kontaktowania i tworzenia gestaltu antycypuje i kieruje się ku następnej chwili. Tak więc nawyki związane z angażowaniem się w kontakt nie tkwią w przeszłości, choć na niej bazują. Są twórcze w tym sensie, że żaden konkretny nawyk nie jest wykorzystywany we wszystkich sytuacjach kontaktowania. Nawet ktoś, kto angażuje się w kontakt głównie nawykowo jest przecież kreatywny wybierając najbardziej odpowiedni sposób spośród innych utartych sposobów. Każda chwila, nawet ta zdominowana przez nawykowy model angażowania się, i tak jest względnie kreatywna i skoncentrowana na chwili obecnej.
Tak więc proponuję, aby przyjąć możliwość, że klient Latnera regularnie angażuje się w kontakt z innymi, być może z innymi mężczyznami, takimi jak Latner, w sposób który chroni bądź wspiera jego przeżywanie skierowane ku następnej chwili. Klient ten korzysta z dostępnych mu zasobów, biorąc pod uwagę jakie umiejętności rozwinął w ciągu życia i jakie zasoby daje dana sytuacja. Nie ma żadnego pomieszania przeszłości z teraźniejszością, a raczej dana umiejętność wyuczona w młodości, wielokrotnie z sukcesem powtarzana, jest stosowana w tej i w podobnych sytuacjach. Z perspektywy klienta, może jest coś takiego w sytuacji terapii i/czy w Latnerze, co jakoś przypomina mu życie ze swoim ojcem i wspiera jego wchodzenie w relacje w znany mu sposób – sposób chronienia siebie.
Melnick, którego opisy kliniczne są pięknymi przykładami terapeutycznej pokory, też widzi przeciwprzeniesienie jako projekcję: „uporządkowaną serię projekcji, które są względnie usztywnione, fenomenologicznie nie są oparte na chwili obecnej a wywodzą się z przeszłości” (str.41, kursywa autorki). Kiedy już doświadczenie zostanie sklasyfikowane jako projekcja i/lub nie jest oparte na chwili obecnej wtedy traci znaczenie jako poważny komentarz dotyczący stanu relacji. Zakłada się, że jest zniekształceniem. To mnie niepokoi, ponieważ:
„…pojęcie projekcji ustanawia hierarchię prawdy. Wynika z tego fakt, że ogląd rzeczywistości prezentowany przez pacjenta jest zniekształcony przez jakieś zaburzenie funkcji kontaktu i świadomości, podczas gdy ocena terapeuty zaburzona nie jest (ponieważ jeśli terapeuta projektuje, wtedy nie może „wiedzieć”, że pacjent projektuje). Tak więc zachodzi niejawne ustanowienie nierównowagi sił, w którym to terapeuta twierdzi, że ma bardziej ‘dokładny’ ogląd rzeczywistości.”
(Jacobs, 2012, str.60)
To jest klinicznie problematyczne, ponieważ zamyka możliwość dowiedzenia się od klienta jak ty, być może, angażujesz się w kontakt w sposób, który odzwierciedla czy częściowo przypomina doświadczenia z historii tego klienta, co jest odpamiętywane obecnie (na przykład w ciele). Czasami terapeuci Gestalt przyznają, że „każda projekcja ma haczyk”; że terapeuta robi coś takiego, czy mówi, czy wydaje się być w sposób, który przypominać może kogoś ze świata klienta. Nie słyszałam jednak, żeby ci sami terapeuci mówili, że mają w sobie potencjał, a więc mogą być raniący dla klienta w taki sam sposób, w jaki klient został zraniony w przeszłości – i oczywiście możemy tacy być (właściwie jest to nie do uniknięcia, biorąc pod uwagę wrażliwe obszary klienta i nasze podobieństwo do innych osób w jego życiu!) Sam fakt, że jesteśmy ludźmi podobnie obdarzonymi sprawczością, że mamy wolność decyzji i podejmowania działania, może powodować, że staniemy się zagrożeniem dla naszych klientów.
Po drugie – odnosząc się do tego co powyżej wyróżniłam kursywą – twierdzenie, że doświadczenie nie jest oparte na chwili obecnej jest epistemologiczną niemożliwością. Z perspektywy teorii pola, każde doświadczenie wypływa z obecnie doświadczanej sytuacji, a więc jest skoncentrowane na teraźniejszości. I każde doświadczenie ma początek w przeszłości, w tym, co miało miejsce przed nim, jak jasno przedstawił Staemmler (2011). Laura Perls (1992) pisała o przeszłości i przyszłości:
„…podkreślanie wagi tu i teraz nie implikuje, jak często się zakłada, że przeszłość i przyszłość są nieważne, lub że nie istnieją dla terapii Gestalt. Przeciwnie – przeszłość jest zawsze obecna w całościowym doświadczeniu życiowym, w naszych wspomnieniach… a szczególnie w naszych nawykach i ograniczenia. … Przyszłość jest obecna w naszych przygotowaniach i rozpoczynaniach, w oczekiwaniu i nadziei, czy lęku i rozpaczy.”
(Perls, str.149ff., cytowane w Staemmler, 2009, str.198)
Również Phillipson w swoim artykule (2002) twierdzi, że usztywnione gestalty są następnie rzutowane na terapeutę, co znów wydaje mi się problematyczne, ponieważ zakłada, że terapeuta ma uprzywilejowany dostęp do tego, czym jest rzeczywistość czy jak powinna ona wyglądać:
„Moim zdaniem, największy problem kliniczny związany z koncepcją projekcji wiąże się z tym, że zamyka ona dialog. Można dalej badać, ale nie może to już być dialog jeśli przyjmiemy, że doświadczenie jednej osoby ma w sobie mniej prawdy, niż doświadczenie drugiej. Pacjenci nie mogą wykorzystać swojego doświadczenia aby zaproponować korektę dla koncepcji terapeuty, jeśli ich doświadczenie nie stoi na równi z doświadczeniem terapeuty.”
(Jacobs, 2012, str.65)
W artykule Philippson’a cenię, między innymi, to, że – o ile mi wiadomo – jest jedynym poza mną terapeutą Gestalt, który pisał o tak zwanych zjawiskach przeniesieniowych, że czasami pokazują to, co Polsterowie często nazywają „strefą wzrostu” – czyli poszukiwanie nowego doświadczenia (Jacobs, 1992). Ten rodzaj zaangażowania w kontakt Phillipson nazywa „przeniesieniem ekspresyjnym” (2002, str.19-20). Autor ten bardzo jasno mówi również, że oba rodzaje przeniesienia, o których pisze – przeniesienie obronne i ekspresyjne – są odpowiedzią na niepokój odczuwany w sytuacji obecnej (a ja sugeruję, że przeniesienie ekspresyjne jest również odpowiedzią na pozytywne, facylitacyjne możliwości). Jako przykład przeniesienia ekspresyjnego Philippson podaje sytuację, kiedy klient jest w stanie okazać gniew na terapeutę; ekspresyjne wydarzenie, które było zahamowane przez wiele lat. W dalszej części tej publikacji zajmę się obszarem wzrostu fazy kontaktowania. Co było ważne na etapie pisania mojego artykułu, to twierdzenie Philippson’a, że „żadna teoria przeniesienia, która nie bierze pod uwagę teorii pola, fenomenologii i uwagi skierowanej na chwilę obecną (włączając w to pamięć jako jedną z funkcji chwili obecnej) nie może zostać wbudowana w terapię Gestalt” (2012, str.17). Zgadzam się z tym całkowicie.
Każdy z nas, począwszy od Perls’a, poprzez Latner’a, Philippson’a, Melnick’a do White’a i mnie samej, zmaga się z koncepcją przeniesienia i stara się rozłożyć ją na łopatki. Wiemy, że jest to koncepcja przydatna klinicznie i widzimy też, że niesie ze sobą problemy, które ograniczają jej użyteczność (i jak piszę powyżej, zdefiniowane tradycyjnie przeniesienie stwarza problemy natury etycznej dla terapeuty zorientowanego na relację). W 1992 roku zaproponowałam, że wnikliwa krytyka tradycyjnej koncepcji przeniesienia autorstwa Stolorow’a, Bradchaft’a i Atwood’a (1987) przesunęła teorię przeniesienia bezpośrednio do tu i teraz, a ich definicja nie musi nawet zawierać słowa „przeniesienie”!
Przeniesienie, na najbardziej ogólnym poziomie abstrakcji, jest przykładem czynności porządkującej – klient asymiluje relację analityczną do tematycznej struktury swojego osobistego subiektywnego świata. Przeniesienie jest właściwie mikrokosmosem całościowego psychologicznego życia klienta i analiza przeniesienia daje nam ogniskową, wokół której można wyklarować, zrozumieć i przez to przekształcić wzorce dominujące jego całe jego życie.
Patrząc z tej perspektywy, przeniesienie nie jest ani regresją, ani przemieszczeniem czegoś z przeszłości ale raczej ekspresją utrzymującego się wpływu organizujących zasad i wyobrażeń, które wykrystalizowały się z wczesnych doświadczeń formatywnych
(Stolorow i in., str. 37, cytowane przez Jacobs, 1992, str.32).
White zgadza się ze mną, że pojęcie przeniesienia przestało być użyteczne:
„Sugeruję, żebyśmy jako psychoterapeuci wyszli poza przeniesienie, z dwóch powodów. Po pierwsze, jak zobaczyliśmy, definicja tego pojęcia stała się tak rozmyta i niejasna, że coraz trudniej określić o czym jest mowa, kiedy używa się tego terminu. W miarę jak przeszliśmy do dynamicznego, relacyjnego i fenomenologicznego modelu psychoterapii, podjęto wiele prób dostosowania znaczenia tego słowa i w rezultacie pojęcie przeniesienia rozszerzyło się i obejmuje wszystko, co wydarza się w gabinecie. I uważam, że jako takie przestaje być dla nas użyteczne do pojmowania i opisu praktyki psychoterapeutycznej.
Po drugie – i to ważniejsze – sądzę, że jest po prostu zbyteczne. Złożoność ludzkich interakcji, ten niezwykły strumień fantazji, wspomnień, słów pomyślanych i wypowiedzianych, reakcji fizycznych i emocjonalnych, wyrazu oczu i twarzy; wszystko to, co koncepcja przeniesienia stara się uchwycić nie jest ograniczone do sytuacji terapeutycznej, ale pojawia się we wszystkich relacjach.”
(White, 2008, str.13, kursywa autorki)
Sądzę również, że bardzo trudno jest terapeucie/klinicyście, jeśli nie jest gruntownie obeznany z postawą opisaną powyżej, używać koncepcji przeniesienia bez wpadania w pułapkę łączenia jej z projekcją, zniekształceniem czy pomieszaniem przeszłości z teraźniejszością. Klinicyści często uważają, że przeniesienie jest anachronizmem, czymś co należy do przeszłości i nie ma już znaczenia; w ten sposób pomijają oni zbadanie i wspólne zrozumienie pytania, jak pojawienie się tej tak zwanej reakcji przeniesieniowej ma sens w tym momencie, w tej relacji, w tej sytuacji. Mam nadzieję, że przeniesienie uwagi na zawsze obecne Trwałe Tematy Relacyjne może pomóc nam uniknąć pułapek, które wiążą się z myśleniem w kategoriach przeniesienia.
Zostawiając przeniesienie za sobą: Trwałe Tematy Relacyjne (TTR)3
Opis TTR
Zamiast importować termin „przeniesienie” do terapii Gestalt, wolę wykorzystać pewne kliniczne wglądy, lecz pozostać przy naszej teorii pola i metodzie fenomenologicznej. Zbudowałam moje rozumienie powtarzających się sposobów angażowania się, które pojawiają się między terapeutą a klientem, na pewnym aspekcie funkcji osobowości, który nazwałam „trwałymi tematami relacyjnymi.” Po kolei omówię każde słowo.
Trwałe
„Trwałe” odnosi się do faktu, że TTR są powtarzalne, utrzymują się w czasie i wiele z nich – choć nie wszystkie – są nawykowymi sposobami chronienia się (i których konsekwencje zwykle sprowadzają klientów na terapię). To, co się utrzymuje, to ucieleśnione nawyki i style działania. Są one sposobami zbliżania się i unikania, zaufania czy wątpliwości dotyczącymi nowych doświadczeń. Jeden z moich klientów, zmieszany, popada w ciężką ciszę, w momentach kiedy już miałby ujawnić, że czegoś chce, czy też kiedy mógłby powiedzieć coś, co sprawi mi przyjemność. Trudnością, z którą przyszedł na terapię było to, że nie umiał mówić w towarzystwie innych. A więc tu mamy sytuację, kiedy to ja jestem „towarzystwem”. Od czasu do czasu popełniam małe przestępstwo i czerpię przyjemność z naszej wspólnej pracy, co narusza jego poczucie własności naszego procesu.5 Natomiast jeden z moich tematów, który wspiera moją impulsywność, odbiera temu klientowi poczucie, że ma własny tor tej pracy.
Co ważne, choć piszę o tych tematach jako trwałych, nie postrzegam ich w taki sam sposób jak większość teorii dotyczących przeniesienia. Nie uważam, że te tematy są jedynie pozostałościami z przeszłości. One są tym, czego nauczyliśmy się z naszej historii, są ciągle wzmacniane przez powtórzenia i przygotowują nas do przejścia do przyszłości. Ucieleśniają one to, czego oczekujemy – nauczeni doświadczeniem – od innych i od siebie. Są one powiązane z pierwotnymi twórczymi przystosowaniami, które wciąż są użyteczne i dlatego stały się nawykowe (choć twierdzę, że każde wykorzystanie danego nawyku jest, chociaż w minimalnym stopniu, twórczym przystosowaniem, ponieważ w tej konkretnej chwili używany jest nawyk x a nie nawyk y, i „wybór” x a nie y jest dozą kreatywności dostępną dla danej osoby, w tej konkretnej relacji z tym terapeutą i zaangażowaniem w osobowość terapeuty).
TTRy prowadzą nas kiedy zbliżamy się ku „przyszłym rozwiązaniom”. Każde kontaktowanie jest intencjonalne, jak przypomina nam Spagnoulo-Lobb w swojej książce, The Now-for-Next in Psychotherapy (2013). Francesetti, Gecele i Roubal (2013, str.74) piszą o kompetencjach kontaktowania, które muszą zostać nabyte dla przyszłych rozwiązań. Co ważne, autorzy odnoszą się do pewnej „potrzeby relacyjnej”, którą klient stara się zaspokoić , czy którą stara się sobie uświadomić; jest ona zawsze zarówno czyjąś historią jak i następnym krokiem. Piszą oni: „Podstawowym pytaniem, którym kieruje się terapeuta jest: ‘W kierunku jakiego doświadczenia relacyjnego kieruje się ta osoba?’”. To skłanianie się ku przyszłości, przechodzenie do następnej chwili jest cenione w terapii Gestalt. Jest to dobry przykład obszaru wzrastania skierowanego na TTR. Klient może bać się jakiejś katastrofy w gabinecie, lecz ma również nadzieję na korekcję czy ekspansję, jakiś kolejny krok w swoim rozwoju.
Relacyjne
Słowo „relacyjne” ma dwa różne odniesienia. Pierwsze z nich wskazuje na fakt, że każdy z naszych TTRów rozwija się, jest podtrzymywany lub konfrontowany w obrębie jakiegoś powiązania. Jesteśmy połączeni z naszym ludzkim i nie-ludzkim otoczeniem skomplikowaną siecią powiązań i całość naszego doświadczalnego świata pojawia się właśnie stąd. A terapia niesie potencjał do zmiany ponieważ to, co dzieje się w relacji z terapeutą jest, dość często, odmienne od otoczenia relacyjnego, w którym rozwinęły się i są podtrzymywane TTRy. Kiedy słuchamy klienta inaczej niż kiedykolwiek słuchano go wcześniej, kiedy zachowujemy się inaczej – i powtarzamy ten nowy typ zachowania – wtedy zaczyna się rozwijać nowy TTR, oparty na bardziej złożonych doświadczeniach, bardziej elastyczny, wytrzymały i otwarty. Wcześniejsze TTRy nie znikają, ale z czasem, kiedy rozwijają się nowe tematy relacyjne, te starsze, bardziej sztywne, uproszczone i problematyczne tracą na znaczeniu, chyba że klient doświadczy wyjątkowo stresującej sytuacji. I nawet wtedy, mając dostęp do nowych TTRów, zyskuje odporność i może szybciej wrócić do równowagi. Kiedy reagujemy inaczej niż oczekuje klient, kiedy nie potwierdzamy jego najbardziej przerażających przekonań i oczekiwań (ponieważ nie zachowujemy się zgodnie z jego obawami) – to właśnie te nowe wydarzenia relacyjne, powtarzane w czasie, wnoszą różnicę w jego życie.
Klient, w wieku pięćdziesięciu paru lat, odszukał mnie po wysłuchaniu mojego wykładu. Przyciągnęła go moja bezpośredniość. Sam bardzo pragnął być bezpośredni, ale również obawiał się zwracać tak do kogoś jak i tego, że inni mogliby w ten sposób mówić do niego. Wstydził się, że był taki „niemęski”. Od dzieciństwa, kiedy był zdominowany przez bardzo krytycznego ojca, czuł się zbyt słaby i przestraszony aby coś powiedzieć; obronić się. Był szczególnie przeciwny wejściu w relację z kobietą, w której obawiał się ponownego zdominowania, jak zresztą stało się w jego krótkim małżeństwie 30 lat wcześniej. Był również nękany przez chroniczny niepokój, czasami bardzo poważny. Był już wcześniej w terapii, gdzie terapeuta z dużym wyczuciem reagował na jego niepokój i robił wszystko, aby go zmniejszyć i nie wywoływać go w pracy terapeutycznej. Klient ten mocno się na mnie złościł, ponieważ w naszej pracy nie to miałam na uwadze. Ja zachęcałam go, aby zbliżał się do swojego niepokoju i aby pozwolił nam zbadać co mogło z tego wyniknąć. Mężczyzna ten czuł się urażony, pozostawiony samemu sobie, przestraszony i zły i razem badaliśmy te doznania. Czasami uczucia te powodowały zamieszanie, szczególnie kiedy ja przyjmowałam postawę obronną (kiedy uaktywniał się jeden z moich sztywnych, opartych na lęku TTRów). Niemniej jednak klient ten doświadczał ze mną coraz większej bezpośredniości, szczególnie w obszarze swojego rozczarowania i gniewu. Przekonał się, że nasza relacja przetrwała ten okres i że on sam przetrwał, nawet kiedy ja byłam defensywna. Co ważne, jego nowa umiejętność korzystania z bezpośredniości w komunikacji jako twórczego przystosowania się nawet gdy był przestraszony, pozwoliła mu wejść w romantyczną relację po raz pierwszy od trzydziestu lat. Rozwinął w sobie nowy trwały temat, zbudowany wokół poczucia wytrzymałości, siły i swojej wartości. W nasze relacji nie korzystałam z jego wskazówek, aby dać mu to, czego chciał – ulgi od niepokoju – jak robili to jego przyjaciele i wcześniejszy terapeuta. Odniósł korzyść z mojej odmowy, mojej wiary w niego i mojej chęci aby przetrzymać jego gniew, zasadniczo bez odwzajemniania się tym samym.
Inna klientka, która na początku terapii była jak zeschnięta łupinka, rozkwitła i zbudowała zaufanie do swojego własnego doświadczenia, po latach nawykowego tłumienia i odcinania się od swoich uczuć. W większości sytuacji, łagodne słuchanie i moja ufność, że jej uczucia ją poprowadzą (oba doświadczenia były dla niej nowe) były fundamentem, którego potrzebowała, aby zmniejszyć swoją tendencję do reagowania przerażeniem w każdej interakcji ze środowiskiem, ze strachu przed upokorzeniem. Ta zmiana oznaczała, że mogła zaangażować się bardziej spontanicznie i z większą satysfakcją. Jej ciało wyprostowało się, a ruchu zrobiły się bardziej miękkie.
Drugie odniesienie słowa „relacyjny” jest takie, że wszystkie TTRy wskazują na innych ludzi. Dowolny temat zawsze implikuje innych ludzi. Na przykład, klient mówi: „Jestem głupi”. Być może klient nie rozpoznaje, że to stwierdzenie zakłada jakąś relację, lecz takie rozpoznanie może zapoczątkować przyjrzenie się temu. Nie można być głupim dopóki nie będzie kogoś, kogo nazwie się mądrym. Klienci bardzo samowystarczalni i zamknięci w sobie często zapominają, że ich postrzeganie siebie rozwija się i jest podtrzymywane w kontekście relacyjnym. Traktują takie stwierdzenia jako prawdę ostateczną a nie jako względną ocenę.
To drugie odniesienie jest kluczowe w procesie terapii. Ponieważ TTRy zawsze zakładają istnienie kogoś innego; kiedy jakiś temat relacyjny staje się istotny w trakcie sesji, może będziemy chcieli zbadać, w jaki sposób spowodowaliśmy jego pojawienie się. Właściwie, kiedy klient reaguje na terapeutę jednym ze swoich bardziej obciążonych niepokojem tematów, reakcja terapeuty jest bardzo ważna. Zbadanie i uznanie, że terapeuta miał udział w wywołaniu tego tematu jest często jednym z najważniejszych aspektów procesu terapii, kiedy może rozwinąć się nowy temat, który przeciwdziała staremu. Na przykład Stolorow i in. (1987) utrzymują, że trauma rozwojowa nie koniecznie jest konsekwencją strasznych doświadczeń, a raczej straszne rzeczy doświadczone z rąk opiekunów oznaczają, że te doświadczenia nie mogą zostać uznane i naprawione. Brak miejsca na protest, na zrozumienie w cierpieniu sprawia, że ból tej nieleczonej rany jest ostry. Bycie usłyszanym i potraktowanym z szacunkiem pozwala na zintegrowanie zranienia jako bolesnego doświadczenia życiowego, bez popadania w trwałą rozpacz.
Temat
I wreszcie słowo „temat”. Trwałe Tematy Relacyjne, według których żyjemy, są całkowicie ucieleśnionymi wzorcami działania, ale też wzorcami myślenia i procesów emocjonalnych. Słowo „temat” oddaje symboliczną, znaczącą naturę naszego ucieleśnionego podejścia do wchodzenia w relacje, respondowania i reagowania w naszych światach. Wzorce emocjonalne i działania niosą symbolikę, którą można zawrzeć w słowach. A kiedy klient i terapeuta razem znajdują właściwe słowa, obrazy i ton – to samo w sobie jest wydarzeniem relacyjnym, związanym ze zrozumieniem i znalezieniem znaczenia. Myślę, że bezpiecznie jest założyć, że nasi klienci, jakkolwiek mogą się tego obawiać, również pragną być zrozumiani. Słowa mają znaczenie, choć, oczywiście, tym co nadaje im znaczenie jest ton, język ciała i nastawienie z jakim są wypowiadane. Używanie słów do uchwycenia Trwałego Tematu Relacyjnego poprzez symbol, metaforę czy bardziej bezpośredni języki może wyglądać jakbyś stosował(a) podejście bardziej interpretacyjne, zorientowane na uzyskanie wglądu, ale tak nie jest. Wyartykułowanie, zrozumienie i docenienie funkcjonalności6 TTRu jest wydarzeniem w relacji. Terapeuta i klient razem przezywają dany TTR inaczej niż jest on przeżywany w innej sytuacji. To doświadczenie przeżywane w czasie daje możliwość zmiany.
Dobrym przykładem na siłę zrozumienia ale i konfliktu dotyczącego bycia zrozumianą jest moja klientka, która nazwę Peggy, którą spotkałam po raz pierwszy 15 lat temu. Niedawno wróciła do terapii, po utracie męża i domu, w którym przeżyła 40 lat; oba te wydarzenia nastąpiły jedno po drugim. Jest zdruzgotana. W następstwie strasznego nadużycia seksualnego w dzieciństwie, tortur i odrzucenia, ta klientka wierzy, że pod skórą ma trujący śluz i może egzystować na świecie jedynie poprzez odgrywanie roli, że jest osobą. Spontaniczne działanie niesie ryzyko, że śluz się rozleje raniąc tych, którzy są w pobliżu, włączając w to mnie. Obawia się też, że znów się do mnie przywiąże i znów mnie straci (musiała zaprzestać terapii kiedy jej mąż miał poważny udar dziesięć lat temu, a ona mieszka w odległości dwóch godzin jazdy samochodem). Często nie śpi po nocach i wysyła mi wiadomości, na które odpisuję jej rankiem. Oto ostatnia wymiana:
Peggy: Jestem w poważnym konflikcie w związku z Tobą: z jednej strony naprawdę potrzebuję być zrozumiana, szczególnie kiedy brakuje mi słów, aby wyjaśnić mnie samą i mam niesamowite poczucie ulgi, kiedy rozumiesz wystarczająco dużo, aby dać mi te słowa; z drugiej strony śmiertelnie mnie przeraża, kiedy rozumiesz. Boje się za nas obydwie.
Ja: Rozumienie? Instynktownie mam poczucie, że to przeraża, ale właściwie nie wiem, dlaczego to jest przerażające. Chyba oznacza to dla nas więcej szukania słów.
Peggy: Czuję jakby mnie odkryto. Zarówno ogromna ulga jak i niesamowicie przerażające; nie mogę się bronić… Zastąpiłaś potwory pod moim łóżkiem!
Ta wymiana wiadomości mówi o mocy zrozumienia i zawarciu tego zrozumienia w słowach (w tym przypadku). Ta wymiana smsów pokazuje nadzieję klientki i jej przerażenie. Jest to ilustracja tego, co Philippson nazwał przeniesieniem ekspresywnym, a ja określam to jako obszar wzrostu. Klientka ryzykuje powiedzenie mi o swoim pragnieniu, żeby być zrozumianą i przerażeniu, że uda jej się być zrozumianą (wtedy mnie zatruje, a więc bezpośrednio doświadczy trucizny, którą stara się trzymać w zamknięciu). W dalszej części tego artykułu wrócę jeszcze do nadziei, przerażenia i TTRów.
Osobowość i Trwałe Tematy Relacyjne
Styl osobowości jest ucieleśnieniem naszych TTRów, zbiorem stylów i sposobów względnie kreatywnego dopasowywania się, kiedy przechodzimy dalej z intencją do kontaktowania. Nasz styl sygnalizuje najlepszy dla nas sposób spotkania. Sposób w jaki się nosimy, ekspresja naszego stylu osobowości są wskazówkami dotyczącymi naszych TTRów i nasz styl ma na celu chronienie nas przed wywołaniem najbardziej niepokojących czy budzących obawy tematów, zachęcając jednocześnie innych, aby wchodzili z nami w interakcje w sposób dla nas najbardziej wygodny. Innymi słowy, nasz styl osobowości daje innym do zrozumienia jakie sposoby kontaktowania są dopuszczalne.
Opisując TTRy w ten sposób nie ograniczam ich do występowania w terapii, jak niektórzy wolą mówić o przeniesieniu. Wolę myśleć, że to raczej struktura i zadanie terapii stwarza sytuację, w której TTRy życia codziennego mogą się lepiej uwidocznić i zostać przywołane, a więc stają się możliwe do badania i eksperymentowania.
Rozumienie TTRów
Są różne typy TTRów. Niektóre są czyjąś charakterystyką, na przykład moja klientka Peggy, która widzi siebie jako toksyczną. Są też tematy, które charakteryzują świat. Mój klient, któremu trudno było ująć się za tym, czego pragnął, określał świat jako zimny ocean, na którym gdzieniegdzie znajdują się wysepki ciepła. Wierzył, że żył w świecie niedostatku. I są również tematy, które odzwierciedlają nasze nastawienie wobec ludzi. Ten klient na przykład dość mocno wierzył, że ludzie dbają tylko o siebie. Są to przykłady usztywnionych, zabarwionych emocjami przekonań, które stają się głównym elementem procesu terapeutycznego, łącznie z tym, jak doświadczamy relacji terapeutycznej.
Lecz TTRy nie są tylko negatywnymi przekonaniami i oczekiwaniami. Wychowałam się w białej, wyedukowanej rodzinie, należącej do wyższej klasy średniej. Było w niej oczywiście sporo dysfunkcji; nie uniknęłam wytworzenia pełnych lęku TTRów. Jednakże zawsze było dość jedzenia na stole i często znajdowały się pieniądze na szczególne zachcianki. To doświadczenie, wraz ze wsparciem jaki przyniósł biały kolor skóry, prowadzi do zaufania, że kiedy pójdę przez życie, świat będzie dla mnie wystarczająco hojny. To zaufanie pozwoliło mi podejmować ryzyko na etapie nauki oraz pracy.
Najtrudniejsze do pracy tematy to te, które są najbardziej bazowe, te które dają nam pierwszy impuls do reakcji w naszym świecie (to obejmuje traumę, szczególnie traumy „złożone” czy rozwojowe). Tematy te zaczynają się rozwijać bardzo wcześnie, zostają dopracowane w trakcie lat, kiedy jesteśmy zależni i utrzymują się w czasie naszego rozwoju, chyba, że napotkamy okoliczności, które wytrącą nas ze znanych nam sposobów nadawania znaczenia naszemu życiu. Są one usztywnionymi gestaltami. Wiele z tych sposobów organizacji naszego doświadczenia było wymaganych przez naszych opiekunów: bądź silny, chłopaki nie płaczą; bądź cicho, nie pokocha cię nigdy żaden chłopak bo jesteś pyskata; nie wyłamuj się z tego, co wypada robić chłopakom/dziewczynom, bo umrę ze wstydu; nie sprawiaj kłopotów, bo się przewrócę i umrę – jesteś takim uciążliwym dzieckiem. Te problematyczne, bardziej zamknięte TTRy, które wydają się ograniczać czyjeś możliwości i wolność, są strategiami przetrwania rozwiniętymi w trudnym otoczeniu. Są one twórczymi przystosowaniami, które usztywniły się poprzez powtarzanie ich w chronicznie trudnych okolicznościach.
Specjalnym przypadkiem trudnego otoczenia jest coś, co nazwałabym środowiskiem totalitarnym. Są to środowiska, gdzie system jest zamknięty i z których nie ma ucieczki. Nie ma alternatywnych perspektyw, jest tylko jeden dominujący głos. Peggy, która wierzy, że jest toksyczna, wychowała się w takim środowisku. Jej ojciec czasami wymachiwał służbowym rewolwerem i groził, że zastrzeli wszystkich, ale matka nigdy tego nie zgłosiła. Jej matka ją nienawidziła. Jedyną osobą w rodzinie, która okazywała jej czułość, był jej dziadek, który brutalnie ją gwałcił. Świat bardzo ją zadziwia, ponieważ miłość jest zepsuta ale również dlatego, że Peggy nie wie, jakie są „reguły”. A bez tych „reguł” nie może wypracować strategii przetrwania. Wykorzystujemy metaforę domu odwróconego do góry nogami. Ona wychowała się w domu, gdzie meble były na suficie i nie wiedziała, że to było dziwne i inne, dopóki nie zaczęła chodzić do domów innych ludzi. I wtedy zaczęła się dziwić, co jest nie tak z tymi innymi ludźmi.
Kiedy ludzie dorastają bądź trwają w otoczeniu, które jest w powtarzalny sposób totalitarne, ich TTRy są niezwykle usztywnione i zubożone. Ogólnie osoby te wąsko koncentrują się najpierw na kwestii bezpieczeństwa. Jedną z ich niezmiennych zasad może być to, że ludzie są niebezpieczni i łatwo przechodzą do użycia przemocy czy wykorzystywania. W świecie takich doświadczeń, gdzie wszędzie jest niebezpieczeństwo, nie ma miejsca na luksus szukania czy zauważania innych doświadczeń. W takim otoczeniu dzieciom brakuje okazji na rozwijanie umiejętności emocjonalnych oraz możliwości zdobywania różnych doświadczeń, z czego wynika brak odpornych mechanizmów samoregulacji. Natomiast w terapii, zdolność klienta do zauważania pewnego zakresu możliwych znaczeń dotyczących intencji czy motywacji terapeuty, jak też doświadczeń w relacji terapeutycznej będzie mocno zawężona.
Zarówno zamknięte jak i otwarte tematy bazowe są trudne do pracy właśnie dlatego, że są one naszym pierwotnym nastawieniem względem siebie, innych i świata. Mówią nam, czego oczekiwać (kiedy to… wtedy tamto), mówią nam jakie wkoło czają się niebezpieczeństwa, gdzie można znaleźć bezpieczeństwo i pokarm. Spójność naszej samoregulacji spoczywa na tych najbardziej bazowych, trwałych tematach. Bez nich następuje nasza dezorganizacja. Tak więc, Stolorow i in. piszą o koncepcji „zasad organizujących” by uchwycić to, co ja nazywam bazowymi, trwałymi tematami (1987, str.65). Jako fenomenolodzy wiemy, że zawsze porządkujemy naszą percepcję, nasze postrzeganie. Nadajemy sens patrząc z konkretnej, ucieleśnionej perspektywy. Peggy oburzała się na mnie za używanie słowa „przekonanie”, kiedy mówiłam o jednym z jej najbardziej umniejszających stwierdzeń na swój temat. Powiedziała, że to nie jest jakieś przekonanie, lecz fakt. Przyznałam, że rozumiem, że ona i ja mamy różne punkty widzenia; nie wiedziałam, co powiedzieć, bo nie mogłam mówić o tym jak o fakcie. Ze wzrastającym lękiem Peggy powiedziała, że jeśli nie traktowałaby stwierdzenia o swojej toksyczności jako faktu, wtedy nie miałaby niczego! To było jej centrum. Powiedziałam, że mówiąc „przekonanie” zakładałam, że jest to coś, co można zmienić, że chciałam, żeby to się zmieniło i dlatego „znikałam” ją. Peggy zgodziła się ze mną. Ta nasza wymiana pokazuje, jak nasze podstawowe TTRy – nawet te najbrutalniejsze – wspierają naszą organizacje i doświadczenie; wspierają naszą własną regulację, choć w bardzo zawężony sposób.
Związek między nadzieją a strachem.
Nadzieje i lęki, skonfigurowane w TTRach, tworzą tło naszych życiowych wyborów, pasji, ambicji, relacji itd. Kształtują one również relację terapeutyczną. Chociaż nadzieje i lęki mogą być dla terapeuty bardziej w tle, to obie strony dialogu terapeutycznego angażują się w kontakt tak, aby zaspokoić swoje nadzieje i zminimalizować obawy. Właściwie w artykule Melnick’a, o którym wspomniałam wcześniej, autor podaje przykłady swoich własnych TTRów i opisuje, jak się uaktywniły i jak starły z rozwojowym kierunkiem nadziei klienta. Część mojej motywacji do pracy jako terapeutki bierze się z radości, którą czuję, kiedy – po prostu przez bycie sobą – mój kontakt z drugą osobą poprawia jej jakość życia. Ta radość przemawia zarówno do nadziei jak i strachu. Obawiam się (choć teraz o wiele rzadziej) że moja egzystencja jest toksyczna dla innych, tak więc spostrzeżenie, że moje zwyczajne bycie czasami polepsza czyjeś życie jest tym, na co miałam nadzieję:
„Pacjenci przychodzą na terapię z niestabilną mieszaniną nadziei i strachu. Pacjenci trafiający na terapię po tym, kiedy zawiodły inne próby rozwiązania problemów życiowych, postrzegają ją jako ostatnią deskę ratunku. W opisie problemu dominuje poczucie palącej potrzeby. Jeśli terapia nie zadziała, pacjenci nie wiedzą, co robić dalej. Muszą ujawnić swoje „niepowodzenia” osobie całkowicie obcej. Nie wiedzą czy ten obcy będzie z nich kpił, czy będzie życzliwy, czy ich polubi; a może będzie mu obojętny i człowiek i jego cierpienie. Pacjent często tonie w strachu i wstydzie, zwykle nie umie o tym mówić, bo ta relacja jest nowa i budzi obawy…
Pierwsze spotkanie z pacjentem również nie jest łatwym czasem dla terapeuty. Terapeuta na pierwszym spotkaniu jest otwarty na wątpliwości i niepokój związany ze wstydem: czy będę w stanie pomóc temu pacjentowi? Czy będę w stanie żywić do niego takie uczucia i mieć takie nastawienie, które będzie korzystne dla przebiegu jego terapii? Czy będę w stanie lubić i szanować tego pacjenta i konsekwentnie utrzymać to nastawienie? Czy, być może, moja praca z tym pacjentem skonfrontuje mnie z tym, jak bardzo jestem nieadekwatny, lub – co gorsze – jak jestem nieczuły (zazdrosny, zły, itd.) i że nie mam potrzebnych cech, aby wykonywać ten zawód.” (Jacobs, 1996, str.297).
Nadzieje i lęki mieszają się w ciągle zmieniających się konstelacjach pierwszego planu i tła. Są one częścią tła dla każdej tworzącej się figury. W jednym momencie życzenia, tęsknoty, pragnienia dotyczące terapeuty, czy też relacji terapeutycznej, mogą być bardziej figurą, chwilę później figurą staje się strach. Czasami zamiana pierwszego planu z tłem dzieje się nagle i można stracić orientację, co się dzieje. Miriam Taylor opisuje jak terapeuta i klient mogą wpadać z jednego w drugie w pracy, gdzie często uruchamiane są traumatyczne stany klienta:
„Dla obu stron terapeutycznej diady, druga osoba ma potencjał aby wywołać trudne do pomieszczenia reakcje. Klient wnosi swój lęk, bezradność, brak połączenia i wstyd do serca relacji; te zasady organizujące, które niosą ryzyko bycia odtworzonymi, kiedy na miejscu nie ma wystarczających alternatyw…. Podążanie za zmianami w doświadczeniu klienta może być wymagające, ponieważ w jednej chwili terapeuta reprezentuje bezpieczeństwo, walidację a nawet ratunek – zaspokojenie głębokiego pragnienia łączności, a w następnej chwili terapeuta może być postrzegany jako kontrolujący i nadużywający. Wnikamy w proces klienta i jesteśmy postrzegani jako natrętni; dajemy przestrzeń i wtedy zaniedbujemy.” (Taylor, 2014).
Właściwie rzecz biorąc, relacja jest sprawdzana w trakcie całej terapii. Klienci mają nadzieję na pojawienie się czegoś nowego, podczas gdy obawiają się, że pojawi się coś, co znają, może ocena albo zawstydzenie, odrzucenie, odwet, zimne obronne próby wymuszające na nich właściwe zachowanie, itd. W sytuacji terapeutycznej, całe kontaktowanie niesie w sobie pewne pytania, takie jak „Czy mnie oceniasz? Czy spróbujesz mnie zrozumieć? Najbardziej podstawowym, najtrudniejszym pytaniem jest „Czy ty mnie przyjmiesz?”
Nadzieje i lęki klienta związane z relacją terapeutyczną są bramą prowadzącą do znaczeń będących Trwałymi Tematami Relacyjnymi. Na przykład kiedy Peggy zaczęła po raz pierwszy terapię ze mną, często patrzyła przymykając oczy, szybko patrzyła na boki, garbiła się i zatrzymywała oddech, kiedy opisywała takie rzeczy jak to, że nie potrafi otworzyć serca na męża i dzieci. To odzwierciedlało nie tylko jej przekonanie, że jest toksyczna i że w związku z tym może niechcący mnie zatruć, ale też jej przeświadczenie, że z obrzydzeniem się od niej odsunę. Kiedy zaczęła zauważać, że nie reaguję zgodnie z jej przewidywaniami , pojawiły się silne, pełne strachu pragnienia. Była głodna bycia ze mną dużo częściej niż było to możliwe. Te pragnienia były wyrazem jej nadziei na coś innego, ale stanowiły też dla niej niebezpieczeństwo. Ta klientka uważa, że zachowuje się głupio obdarzając mnie zaufaniem , podczas gdy jej Trwałe Tematy Relacyjne mówią, że nikt nie może jej kochać bez zniszczenia siebie czy zranienia jej.
Inna bramą są pasje klienta. Te pasje często są przykładami, że klient potrafi rozwinąć zainteresowania, które mogą być antidotum, buntem czy zadośćuczynieniem za pełne lęku TTRy. Pasje, które są antidotum, w jakiś sposób afirmują życie. Kiedyś prowadziłam warsztat, w którym uczestnicy i ja dzieliliśmy się tym, co skłoniło nas do zostania terapeutami Gestalt. W każdej motywacji odkryliśmy pełne nadziei pragnienie nowego doświadczenia, które mogło stać się przeciwwagą dla bardziej ograniczających, opartych na lęku, hamujących rozwój TTRów. Uczenie się i praktykowanie terapii Gestalt rzeczywiście przyniosło nowe, facylitujące rozwój, doświadczenia.
Nie jest niczym niezwykłym, że lękowy TTR pojawi się w odpowiedzi na moment, w którym miało miejsce wyczekiwane wydarzenie relacyjne. Niektórzy klienci mogą się obawiać, że kiedy oni opuszczą gardę, odkryją, że mylili się zakładając, że terapeuta miał wobec nich dobrą wolę, czy że jakoś ich cenił. A przekreślone nadzieje bolałyby bardziej, ponieważ teraz klient jest bardziej otwarty na zranienie. Inny klient może się obawiać, że za każdym razem, kiedy terapeuta przyjmie jego otwartość, wściekłość, czy pragnienia on jeszcze mocniej wejdzie w terapię a terapeuta nie będzie już mógł udźwignąć jego następnego kroku. Klient obawia się, że nie będzie umiał rozpoznać gdzie kończą się możliwości jego terapeuty.
Praca z Trwałymi Tematami Relacyjnymi
Powyżej zacytowałam Francesettiego i in. mówiąc, że autorzy zwracają uwagę na to, jakiego doświadczenia relacyjnego szuka klient. Moje pytanie dla mnie samej, wynikające z nastawienia dialogicznego, brzmi: Jak moje bycie z klientem facylituje bądź zatrzymuje następny krok w naszym dialogu? I jak ja powstrzymuję czy zachęcam klienta aby zaryzykował następny krok?
Relacja terapeutyczna jako miejsce, w którym facylitowany jest rozwój, odbywa się w czasie i jest bardzo uzależnione od umiejętności terapeuty, aby przyjąć nadzieje, pragnienia i tęsknoty klienta, jednocześnie będąc wrażliwym na lęki, które wstrzymują czy plączą wyrażanie tych nadziei. Klient będzie musiał cyklicznie przejść przez wiele doświadczeń nadziei i lęku. Klienci wielokrotnie będą musieli przejść przez uruchomienie swoich negatywnych, lękowych TTRów. Na ich aktywację mogą reagować rozczarowaniem, wściekłością, wycofaniem się czy depresją. Za każdym razem kiedy terapeuta umie dostrzec zawiedzione pragnienia, które przywołały negatywne i lękowe TTRy na pierwszy plan, ten aspekt relacji, który buduje nadzieje, zyskuje na sile i wytrzymałości.
W miarę jak klienci zyskują więcej zaufania, że potrafimy przyjąć ich nadzieje i lęki (oraz ich destrukcyjne rekcje na swoje nadzieje i lęki), są w stanie zaufać nam i pokazać swoją kruchość, wstyd i swoje najtrudniejsze TTRy. To właśnie w ten sposób nasza wrażliwość na ich nadzieje na inne doświadczenia relacyjne jest facylitująca, ponieważ nasze przyjmowanie ich nadziei i najgłębszego wstydu i lęku jest tym innym doświadczeniem relacyjnym. Próbuję słuchać jakiego rodzaju wrażliwości i współpracy potrzebują ode mnie klienci, po to, aby rozwijać ten rodzaj zaufania do naszej siły i wytrzymałości. Być może jeden klient potrzebuje, abym mówiła stanowczo, inny może chcieć, aby mówiła łagodnie lub też żebym długie chwile siedziała w milczeniu. Inny klient może mi zaufać jeśli wykażę się humorem, podczas gdy jeszcze inny czułby się upokorzony żartami. Niektórzy klienci czują się bezpieczniej jeśli zachowuję się swobodnie, kiedy siedzę wygodnie na krześle w zrelaksowanej pozie.
Naszym celem nie jest aby klienci pozbyli się swoich najbardziej sztywnych TTRów – to próżny trud – lecz raczej aby razem przeżyć – wielokrotnie – mniej lub bardziej inne doświadczenie relacyjne; aby utrwaliło się ono na tyle, by wesprzeć klienta po to, by z większą elastycznością nadawał sens i poruszał się w swoim świecie. Klienci budują TTRy, które zaprzeczają ich wcześniejszym tematom; te starsze przestają być jedyną możliwością reagowania.
Mam dwa wspomnienia z moich wczesnych lat bycia w zespole, które zapisały mi się w pamięci jako punkty odniesienia i są one dla mnie przypomnieniem postępowania, którego nie chcę naśladować. Pierwsza sytuacja miała miejsce, kiedy mój współprowadzący zapytał terapeutkę w trakcie szkolenia: „W jaki sposób ty się gubisz?” W tym przypadku studentka usłyszała, że dana sytuacja wynikała wyłącznie z jej działań; że nie była ona wspólnym dylematem. Taka informacja neguje możliwość uruchomienia jej nadziei na inny sposób bycia w relacji.
Drugie wspomnienie dotyczy mężczyzny, dla którego moja obecność była bardzo trudna. Spotkaliśmy się zaledwie kilka godzin wcześniej, po upływie tego czasu on odważył się odezwać. Powiedział, że przypominam mu kogoś, kto potraktował go bezdusznie. Zanim zdążyłam jakoś to zbadać, moja współprowadząca zwróciła uwagę temu studentowi, że ocenia mnie pochopnie wiedząc o mnie bardzo niewiele. Ten student zamilkł. Z mojego punktu widzenia wydawało się, że współprowadząca potraktowała reakcję tego człowieka na mnie jak klasyczne przeniesienie. Ten człowiek odnosił się do mnie „jakbym była” kimś innym.
Mnie natomiast bardziej zainteresowało zbadanie w jaki sposób ja byłam podobna do tej osoby, która potraktowała go bezdusznie. Jest kilka powodów żeby przyjąć takie podejście. Nie uważam, że jego reakcja była zniekształceniem, czy niezgodna z chwilą obecną. Rzeczywistość zawiera w sobie niejednoznaczność i większą złożoność niż ktokolwiek z nas mógłby przypuszczać. Jego wcześniejsze doświadczenia przyczyniły się do rozwinięcia konkretnej wrażliwości. Był jak „kanarek w kopalni” gdy chodziło o wyczucie bezduszności. Tak więc mogłam się czegoś o sobie dowiedzieć.7 Przyjęcie jego wstępnej oceny mnie samej (jego poczucia trudności w byciu ze mną) jest punktem wyjścia dla badania fenomenologicznego. Jeśli przyjmę to porównanie z zainteresowaniem i będę w gotowości by potwierdzić jego doświadczenie (nawet jeśli różni się ono od mojego), prawdopodobnie zapoczątkuje to rozwój pełnego nadziei i facylitującego wymiaru naszej relacji. To wspiera go, aby z większym poczuciem bezpieczeństwa zbadał swoje pełne lęku TTRy zamiast jedynie reagować na nie.
Nasze badanie mojego podobieństwa do osoby, która potraktowała go bezdusznie, mogłoby następnie doprowadzić nas do zauważenia, jak jestem również inna. Proszę zauważyć, że napisałam „również” inna. Nie zaprzeczam, że mogę być bezduszna. Ale, co ważniejsze, nasze badanie tego, w jaki sposób jestem taka sama jest – samo w sobie – tym innym relacyjnym doświadczeniem. Dla mnie to bardzo ważne. Jednym z najważniejszych elementów budujących facylitacyjny czy pełen nadziei aspekt relacji jest uznanie i przyjęcie – a czasem wspólne opłakanie – sposobów, w jakie potwierdzam najgorsze obawy klienta.
Kiedy nasi klienci z coraz większą pewnością oczekują, że spotkają się z dobrym przyjęciem w terapii, nie tylko się go spodziewają, ale wręcz zaczynają na nim polegać. To jest przykład na taki rodzaj wsparcia „self”, którego życzę moim klientom. Wielu klientów być może pierwszy raz w życiu może polegać na tym, że ktoś będzie obecny na nich i dla nich, ktoś, kogo nie muszą się bać ani o kogo nie muszą się troszczyć. To stwarza sytuację, w której podejmowanie ryzyka, eksperymentowanie jak być z kimś, jest możliwe a nawet ekscytujące. To poszerza ich kreatywność w dialogu terapeutycznym. Chcę, aby moi klienci mogli ze mnie korzystać. Nie w sensie manipulacji, ale naprawdę chcę, aby dobrze mnie wykorzystali do postawienia kolejnych kroków w swoim rozwoju (włączywszy w to krok, który wesprze ich w zakończeniu terapii). Pamiętam jak wiele lat temu powiedziałam mojemu terapeucie Gestalt, że mogę być dobrą klientką terapii, jeśli on tego właśnie chce. Mogłam robić eksperymenty, mogłam na niego patrzyć, itd., ale tak naprawdę chciałam być tam, gdzie on i oddychać tym samym powietrzem co on. Odważyłam się przyznać do tego. Zareagował cichym „aaa…tak” na długim wydechu. Byłam zdziwiona, wzruszona, poczułam ulgę, a potem oczywiście zaczęłam się obawiać, że mogłabym zacząć chcieć od niego zbyt dużo.
Kiedy pełne ufności oczekiwanie klienta, że spotka się z życzliwą i pełną zrozumienia reakcją, zostaje zaburzone przez brak dostrojenia się terapeuty8, klient może zareagować ogromnym zawstydzeniem, konsternacją, gniewem i/lub rozpaczą. Ich zaufanie do dającego nadzieję aspektu relacji zostało zagrożone. Nie wszystkie niedostatki dostrojenia się naruszają zaufanie klienta do tego, że terapeuta przyjmie jego nadzieje, pragnienia i tęsknoty. Tak samo jak nie zawsze cierpienie i ból łączą się z traumą, tak też nie wszystkie braki dostrojenia się przerywają pełną nadziej więź klienta z terapeutą. Dzięki bogu, ponieważ braki dostrojenia się zdarzają się codziennie. Ale kiedy klient doświadczy zaburzenia w relacji terapeutycznej, zwykle łączy się to z jakimś jego poczuciem zranienia, z obszarem najbardziej wrażliwym, czy przepełnionym wstydem. Któryś z jego ochronnych TTRów miał za zadanie zapobiec takiemu odsłonięciu się, ale obronne nastawienie leżało odłogiem ponieważ zaczął wzrastać poziom zaufania klienta. Jego „ochrona” nie była gotowa, kiedy była potrzebna.
W takich momentach, zaburzenie relacji i proces jej naprawy, który bazuje na koncepcjach przedstawionych przez Orstain (1974), psychoanalityka psychologii self, może być owocny w przywracaniu a nawet wzmacnianiu facylitującego aspektu relacji. Autorka pisze – ujmując to innymi słowami niż ja – o terapeutycznej wartości, jaką przedstawia dla klienta przyjęcie zwiększającego się przywiązania do analityka, kiedy może z ufnością polegać na dostrojonej responsywności analityka jako na aspekcie jego własnej samoregulacji (regulacji poczucia wartości i procesu emocjonalnego). Kiedy brak dostrojenia zaburza to zaufanie, jest to zaburzenie węzła relacyjnego, który pomaga w samoregulacji. W tym procesie klient i terapeuta starają się zrozumieć, jak terapeuta „minął się” z klientem, jaki koszt tego poniósł klient, jakie TTRy które się uaktywniły oraz jaką stratę w relacji z terapeutą poniósł klient (zaufanie, pewność siebie, itd.) Nie jest to czas na samousprawiedliwianie się terapeuty. Warto natomiast zmniejszyć wstyd, jakiego może doświadczać klient w związku ze swoją silną reakcją na działanie terapeuty, mogą również razem odnieść się do mających znaczenie minionych doświadczeń klienta. Może to nie tylko zmniejszyć odczucie wstydu, ale też pomóc tej parze jaśniej zobaczyć jak ten brak dostrojenia był powtórzeniem wcześniejszych zaburzających doświadczeń relacyjnych. Przejście razem przez tą trudną rozmowę z reguły odbudowuje więź, choć być może, przez jakiś czas, będzie trzeba ją otwarcie sprawdzać. Każda sytuacja zaburzenia i naprawy raczej wzmacnia wymiar facylitacyjny procesu terapeutycznego.
Uwagi końcowe
Podczas gdy przeniesienie, z całym swoim bagażem, problemami epistemologicznymi i etycznymi, stwarza problemy kiedy jest włączane do terapii Gestalt, wierzę, że koncepcja Trwałych Tematów Relacyjnych adekwatnie je zastępuje gdy pracujemy nad powiązaniem przeszłości, teraźniejszości i przechodzeniem ku przyszłości.
Rozwijanie umiejętności widzenia i słyszenia TTRów, zarówno tych pełnych nadziei jak i lęku, sprawia, że proces wyłaniania figur staje się bardziej jasny i rzeczowy z punktu widzenia celów terapeutycznych klienta. Przypominanie sobie o utraconych nadziejach (zarówno w świecie jak i w relacji terapeutycznej), które leżą u podłoża emocjonalnych reakcji klienta, może zwiększyć wytrzymałość terapeuty na emocjonalny „przejazd kolejką górską” w sytuacji, kiedy klient ma potrzebę chronienia się przed pozwoleniem sobie na zbytnią nadzieję w relacji z tobą. Klienci martwią się, że ich negatywne TTRy zawierają prawdziwszą prawdę na ich temat i że ty też dojdziesz do tego przekonania. Mają nadzieję i pragną rozwojowo facylitującej relacji w niezwykle podatnym na zranienia miejscu. Ich otwartość wywołuje trudne uczucia i TTRy, zarówno w terapeucie jak i w kliencie. Obie osoby mają szansę na poszerzenie swoich możliwości na bardziej twórczą responsywność. Jest to dar jaki dają nam klienci.
Podziękowania:
Choć opinie zawarte w tym artykule należą do mnie, chciałabym podziękować recenzentom British Gestal Journal za ich pomysły, które ulepszyły ten artykuł.
Uwagi:
- „Wyobraź sobie, że dyskutujesz z kimś na kontrowersyjny temat. W pewnym momencie ten ktoś podnosi ramię i sięga do tyłu. Wzdrygasz się. Dlaczego? No cóż, twoje dotychczasowe doświadczenia nauczyły cię, jakiego zachowania możesz oczekiwać po takim geście, tak więc antycypujesz uderzenie” (Staemmler, 2011, str.14).
- Dla tych czytelników, którym podoba się pojęcie identyfikacji projekcyjnej, Phillipson prezentuje świetne, bliskie doświadczeniu, nie-mistyczne podejście do opisu zjawiska, które ludzie nazywają identyfikacją projekcyjną (Philippson, 2002, str.19).
- Moja przyjaciółka, Donna Orange, używa pojęcia „przekonania emocjonalne” opisując właściwie to samo zjawisko.
- Ta koncepcja bardzo przypomina „osiowe tematy organizacyjne”; podejście opracowane przez Gestalt Therapy Australia, w Melbourne.
- Około miesiąca po napisaniu tego paragrafu, mój klient powiedział (i pokazał), że ma poczucie przechodzenia ogromnej zmiany. Zauważył on, że zaczyna dostrzegać okazje do interakcji z innymi, sposobności, których nie widział przedtem. I z ogromną przyjemnością korzysta z tych nadarzających się okazji. Następnie „obdarzył’ mnie uśmiechem.
- Jedną z najpiękniejszych koncepcji w terapii Gestalt jest ta, że tak zwane opory są twórczymi przystosowaniami powstałymi w otoczeniu, które nie było optymalne.
- Nawet jeśli nie uważam, że byłam bezduszna nie mam całkowitej samoświadomości. Biorąc pod uwagę jego wrażliwość, ufam, że może mnie nauczyć czegoś o tym, jak wpływam na niektórych ludzi, bez względu na to, co uważam za swoją intencję.
- Chciałabym wyjaśnić częste nieporozumienie dotyczące złego dostrojenia się. Słowo to ma oddawać doświadczenie klienta. Nie odnosi się ono do oceny przekonania terapeuty, co do faktu, czy są czy nie są dostrojeni. Empatyczne dostrojenie się jest procesem dialogu, w którym przypadki gdy niemal doszło do rozminięcia się, są droga do doświadczanego dostrojenia.
Bibliografia
Francesetti, G., Gecele, M. and Roubal, J. (2013) Gestalt Therapy in Clinical Practice. From Psychopathology to the Aesthetics of Contact. Milan: FrancoAngeli.
Jacobs, L., (1992). Insights from psychoanalytic self psychology and intersubjectivity theory for Gestalt therapists. Ghe Gestalt Journal, 15, 2, pp. 25-60.
Jacobs, L. (1996). Shame in the Therapeutic Dialogue. In R.G. Lee and G. Wheeler (eds.), The Voice of Shame; Silence and Connection in Psychotherapy (p. 297-314). Hillsdale, NJ; The Analytic Press.
Jacobs, L. (2012). Critiquing projection; supporting dialogue in a post-Cartesian world. In T. Bar-Yoseph Levine (ed.), Gestalt Therapy; Advances in Theory and Practice (pp. 59-69). Hove, E. Sussex;New York: Routledge.
Melnick, J. (2003). Countertransference and the Gestalt Approach. British Gestalt Journal, 12, 1, pp. 40-48.
Ornstein, A. (1974). The Dread to Repeat and the New Beginning: A Contribution to the Psychoanalysis of the Narcissistic Personality Disorders. Annual of Psychoaanalysis, 2, pp. 231-248
Philippson, P. (2002). A Gestalt Therapy Approach to Transference. British Gestalt Journal, 11, 1, pp. 16-20.
Philippson, P. (2002). A Gestalt Thehrapy Approach to Transference. British Gestalt Jorunal, 11, 1, pp. 16-20.
Spagnuolo Lobb, M. (2013). The Now-for-Next in Psychotherapy. Gestalt Therapy Recounted in Post-Modern Society. Milan: FrancoAngeli.
Staemmler, F.-. (2009). Aggression, Time, and Understanding: Contributions to the Evolution of Gestalt Therapy. New York; GestaltPress/Routeledge, Taylor & Francis.
Staemmler, F.-M. (2011). The Now is not what it used to be… The meaning of time in Gestalt therapy or the times of meaning in Gestalt therapy. British Gestalt Journal, 20, 2, pp 12-21.
Stolorow, R.D., Brandchaft, B. and Atwood, G.E. (1987). Psychoanalytic treatment: an intersubjective approach. Hillsdale, NJ: Analytic Press.
Taylor, M. (2014). Trauma therapy and Clinical Practice: Neuroscience, gesttalt and the body. Maidenhead; Open University Press.
White, C. (2008), Beyond transference. Available from: http://gestalttherapyscotland.co.uk/downloads/Beyond transference web.pdf